Powiedz trzy klucze w pompie… zwrócił się do rówieśnika młodzieniec w krótkich majteczkach. Indagowany, nieświadom „podstępu” wypowiedział sugerowaną frazę i… usłyszał opatrzoną śmiechem ripostę: twoja mama żaby kąpie. Jednakże nie o rymowankach z „dawnych czasów” chciałbym porozmawiać, lecz o pompach.

Woda jest płynem życia, jednakże może się również stać przyczyną chorób, a w wielu wypadkach i śmierci. Wszystkim jest wiadomo, że Konin – mam tu na myśli rdzenny gród ulokowano na rozlewiskach rzeki Warty i tylko plac Wolności wraz z wokół niego zabudową jest położony na niewielkim wzniesieniu.

W różnych przedziałach czasu skażenie wody poprzez kaprysy wartkiej rzeki, bagniska wokół miasta, stawały się „wylęgarnią” chorób. Podczas powodzi Warta często gościła na podwórkach i swoim wysokim stanem „uzupełniała” studnie, co powodowało, że woda zostawała skażona.

Trzy cmentarze z tego dwa w „centrum” – patrz pl. Zamkowy, oraz wokół kościoła św. Bartłomieja, a jeden na Krykawce, nieczystości niesione wraz z prądem rzeki dopełniały reszty.

W zapisach archiwalnych przeczytamy, że epidemie w latach 1628, oraz 1662 sprowadziły ludność grodu prawie do stanu prawie zerowego. Przytoczyłem daty „szczególne”, co nie oznacza, że epidemie… lecz w mniejszym zakresie już nie „odwiedzały” miasta.

Myszkujący po aktach stanu cywilnego XIX wieku ze zgrozą przeczytają, że zdarzały się lata, w których zgony nieraz trzykrotnie przewyższały liczbę urodzonych. Celem uzupełnienia wiadomości należy nadmienić, że nie tylko woda wywoływała epidemie w Koninie.

Dla przykładu żołnierze z oddziałów Paskiewicza tłumiący Powstanie Listopadowe „przynieśli” ze sobą cholerę – zwaną „indyjską”, a podczas I Wojny Światowej w Koninie „dzięki” armii niemieckiej zadomowiły się u nas choroby jak tyfus, ospa, czy dur brzuszny.

Położenie Konina w zaborze rosyjskim również „nie sprzyjało”, bowiem władze carskie wychodziły z założenia, że nie należy inwestować w infrastrukturę w postaci wodociągów kanalizacji w miastach przygranicznych. Były zdania, że w wypadku konfliktu inwestycje zostaną zagrabione lub zniszczone.

Jako przykład odwrotności myślenia w zaborze pruskim przyjrzymy się Strzałkowowi. Leżał o „rzut kamieniem” od granicy, a w analogicznym czasie posiadał już kanalizację oraz wodociągi. W grodzie z koniem w herbie, pomimo, że cmentarze na pl. Zamkowym, oraz wokół kościoła św. Bartłomieja wygasły, nie odczuwano szczególnej poprawy jakości wody.

Dopiero w latach 1916 – 1917 nastąpiły zmiany w kierunku myślenia. Wertując akta dowiemy się, że 14 września 1916 roku zdecydowano przeznaczyć na wywiercenie studni głębinowych sumę 4200 rubli, a inwestycje ulokowano: przed Ratuszem, na Garncarskim Rynku, przy koszarach oraz parku miejskim.

Dla mniej zorientowanych wyjaśnię, że określenie „przy koszarach”, oznacza miejsce na wprost obecnego „Specjalnego Ośrodka Szkolno Wychowawczego”. Szczególną poprawę dbałości o higienę oraz zdrowie, zaczęto odczuwać w wyniku działań powołanego w 1919 roku Ministerstwa Zdrowia Publicznego.

Władze świadome, że brudna – patrz nieprzydatna do spożycia woda niesie za sobą największe zagrożenie dla zdrowia, stąd inwestowały w kopanie, bicie, wiercenie – bowiem różnie się wówczas prace nazywały, studni artezyjskich.

Traktując wybiórczo daty wywiercenia studni, dodam, że ujęcie przy obecnym rondzie „św. Ducha” zostało oddane do użytku w 1919 roku, a przy ogrodzeniu straży w 1920. Powróćmy do czasów bliższych pamięci naszych przodków oraz nas samych i spróbujmy wymienić miejsca posadowienia pomp – jeszcze tak obecnych w krajobrazie Konina lat sześćdziesiątych.

Pompy stały na: pl. Wolności, pl. Zamkowym, ul. Kilińskiego, przed, oraz w parku, przy ul. Kościuszki, przy skrzyżowaniu Zagórowskiej z Solną, przy obecnym rondzie św. Ducha, na ul. Kolskiej, koło straży, na ul. Wojska Polskiego, oraz przy skrzyżowaniu Dworcowej z Poznańską. Pompy zainstalowane na studniach „głębinowych”, to nie tylko miejsce pozyskiwania wody. Na swój użytek wyznaję teorię, że „spotkania” mieszczan przed owymi „wodopojami” z powodzeniem można nazwać protoplastą obecnego internetowego czatu.

O ile na „wiadomości” targowe z przypisanymi do nich terminami trzeba było czekać, to przy pompach… już z dnia na dzień dowiadywano się, że…, oraz wymieniano uwagi na temat, iż…. Pomijając kunszt i artyzm wykonania ówczesnych pompy, dodam, że były to bardzo bogato zdobione odlewy żeliwne uwiecznione dość sporej wagi dźwignią służącą do poruszania tłoku…

Wręcz wypada dodać, że „dyganie” dźwignią dla czerpiących wodę dla przykładu na pl. Zamkowym stanowiło pewien wysiłek. W zamian dla ówczesnych osiłków stanowiło okazję dla rozwoju tężyzny fizycznej.

Przy aplauzie kolegów wtórujących jeden… dwa… trzy…. sto dwadzieścia trzy… sto dwadzieścia cztery… „zainteresowany”, czy to dla upustu własnej energii, czy też napełniając „gratisowo” wiadra potrzebującym, bił rekordy w ilości „pompnięć”.

Dostarczanie wody do mieszkań stawało się również źródłem… co prawda niewielkich zarobków. Za opłatą, licząc od wiadra, nosiciel zakładał na ramiona „drewno” w postaci: sądów, sędów, sztund, koromysła i z zawieszonymi na nich cebrami dostarczał wodę do mieszkań.

Pompy w okresie letnim, dla wszędobylskiej dzieciarni stanowiły źródło zaspokojenia pragnienia, a również w wyniku intensywnych zabaw stawały się miejscem dla zroszenia rozgrzanych głów. Pominę obraz pojawiających się na samo wspomnienie pąsów na twarzy…, bowiem nie pojmuję(?), dlaczego dziwnym trafem zarówno u dziewczyn, tudzież chłopców jednocześnie rodziła się ochota pójścia po wodę do pomp.

Zdarzało się, że zdyszany młodzieniec wpadał do domu pytając: woda jest? Usłyszawszy odpowiedź twierdzącą… chwilę się wahał… i znajdując rozwiązanie, kwitował – nie szkodzi…, przyniosę świeżej…

W momencie, gdy mróz zawitał w grodzie… H2O z wiader „wydostawało” się na chodnik i w sposób naturalny zamieniało się z ciała ciekłego w stały tworząc ślizgawkę. Puryści krzykną: przecież przechodzień mógł się poślizgnąć i doznać urazu….!!! Zapewniam, że Koninianie, to bardzo mądrzy ludzie, stąd wiedzieli, że lepiej ominąć „śliskość”, bowiem bezpieczniej dla dziatwy jest się ślizgać na glazejce koło pompy niż na rozlewiskach, tudzież samej rzece.

Jestem pewien, że nie nadwyrężę autorytetu opiekunów przywołując wspomnienia, że z owych torów lodowych wspólnie z młodzieżą chętnie sami korzystali. Kiedyś…, ale tylko raz o tym opowiadałem…, bowiem według przysłowia:

– Jeżeli kogoś z wiadrami na swojej drodze spotkasz, to szczęście i radość do ciebie zawita. Jestem przekonany, że widok w tamtych czasach uśmiechniętych, oraz życzliwych dla siebie mieszkańców był sprawą „spacerujących” po mieście z wiadrami. Może kiedyś zostanie poddany analizie fakt, dlaczego przeprowadzający się do bloków, z dostępną wodą w „ścianach” opuszczając to pozornie „siermiężne” miejsce mieli łezkę w oku.

Kolega, który wraz z rodzicami w 1962 roku opuścił oficynę domu nr 6 przy ulicy Trzeciego Maja, odwiedzając mnie po dwóch latach, jeszcze się dobrze nie przywitał, a już zaproponował: choć na „Rynek Garncarski”, to sobie trochę „dygnę” pompą.

Na koniec wyjaśnienie odnośnie zdjęcia. Na fotogramie zoczymy ówczesny skwer przed ratuszem. Nie dojrzymy tam żadnej studni artezyjskiej, bowiem pomimo zapowiedzi z 14.09.16 roku ostatecznie z posadowienia w tym miejscu pompy zrezygnowano.

Tadeusz Kowalczykiewicz

fotografia. Remigiusz Szczepaniak