Pomny słów Heraklita – panta rhei wspominając Kierownika Szkoły Podstawowej nr 2 przy ul. Wodnej popłynę retrospekcją „zimowego” zdarzenia sprzed przeszło pięćdziesięciu laty: Jako przyszły uczeń wymienionej placówki dowiedziałem się, że kierownikiem będzie Józef Rybarski, a wychowawczynią Krystyna Tomaszewska.

Mama opowiadała kierownika, jako bardzo przystojnego młodzieńca, uczącego ją pod koniec lat dwudziestych muzyki. Jakież było moje zdziwienie, gdy po przekroczeniu progów szkoły zobaczyłem barczystego mężczyznę z łysą głową, krzaczastymi brwiami, oraz rozpartymi na nosie okularami.

Postać, którą zoczyłem kompletnie stała w opozycji do opisywanej przez moją rodzicielkę…., w wieku siedmiu lat żyłem w przekonaniu…, że czas stoi w miejscu, a ludzie nie zmieniają swojej fizjonomii.


Kierownik wśród nauczycieli wzbudzał szacunek, natomiast u uczniów do wspomnianego dołączał strach. Pójście do gabinetu, w którym siedział za pięknym stylowym biurkiem było dla wszystkich wielkim przeżyciem. Najczęściej gabinet wizytowali dyżurni klasy, oraz uczniowie wysłani po pomoce szkolne. Wstęp mieli również klienci Szkolnej Kasy Oszczędnościowej, którą obsługiwała pani Szamałek – sekretarka dyrektora.

Oprócz miłych – zdarzały się również „przykre” odwiedziny… i o jednym chciałem opowiedzieć. Któregoś z zimowych dni, wraz z kolegami postanowiliśmy poślizgać się po zamarzniętej rzece. Pominę, że od rzeki dzieliły nas kroki… a skupię się na oczywistej prawdzie, że zabawa na zamarzniętym korycie rzeki mogła się dla nas skończyć tragicznie. Zapewne w oczach jury nasze ewolucje odbiłyby się wysokimi ocenami, jednakże w odwrotności do not jurorów stanęła nauczycielka biologii- pani Klara Mazurkiewicz. Dopiero splotem dalszych zdarzeń zrozumiałem Jej przerażenie, oraz załamany…, acz stanowczy tembr głosu: – Do dyrektora!!

Pan Rybarski wysłuchawszy relacji nauczycielki, polecił nam opuścić gabinet… i następnie wracać do niego – lecz pojedynczo. Pierwszy wszedł Krzysztof …, a pobyt w „jaskini lwa” nie trwał długo. Ku naszemu przerażeniu w drzwiach zobaczyliśmy trzymającego się za wstydliwą część ciała Krzysia. Podobna sytuacja powtórzyła się z Andrzejem. Powodowany wejściem do gabinetu jednego z nauczycieli musiałem poczekać na swoją kolej. Koledzy ze łzami w oczach objaśniali, że „Dyro” każe wybrać jeden ze wskaźników służący do pokazywania na mapie (posiadał ich cały arsenał)…, położyć się na taborecie i wypiąć tylną część ciała … Rówieśnicy wchodzili nieświadomi – ja już wiedziałem, co mnie czeka, stąd strach się spotęgował. Po wejściu do gabinetu, kierownik zapytał: – Czy jestem świadomy, za co będę ukarany? Niezbyt szczerze przytaknąwszy zostałem „upoważniony” do wybrania jednego ze wskaźników. W swojej naiwności uważałem, iż wybierając najcieńszy przechytrzę każącego…, bowiem wychodziłem z założenia: im cieńszy… tym i ból „cieńszy”…. Nie pomnę jak szybko znalazłem się na korytarzu, a tam wykonując ruchy bliskie dzisiejszemu „break dance” zrozumiałem błąd odnośnie trafności wyboru wskaźnika.
Po chwili otworzyły się drzwi miejsca „kaźni”, zza których wyjrzała pani sekretarka. W jej oczach ujrzałem smutek, ale było też to „coś”, co często dostrzegałem w oczach swojej mamy… Pokiwała głową nakazując udanie się na zajęcia. Wychowawczyni uprzedzona o naszych ekscesach kazała nam do końca lekcji stać w kącie… O tym, jak trudno było wykonać polecenie bez sprawdzania czy tak wrażliwa część ciała nadal znajduje się na należnym jej miejscu przemilczę…, a skwituję, że każdy ruch z naszej strony wywoływał salwy śmiechu całej klasy…, a i wychowawczyni z politowaniem się uśmiechała.


Na następną lekcję przyszedł Pan Kierownik…, dlatego obawialiśmy się dalszych konsekwencji. Pan Rybarski wywołał nas na środek klasy, opowiedział wszystkim, za co zostaliśmy ukarani, a następnie zapytał: – Jak się czujemy? Wypowiedział wówczas słowa, które zapadły w mojej pamięci na całe życie: – „Czuliście ból po uderzeniu, zapamiętajcie sobie, że jest to maleńka kropelka bólu, jaką odczuwaliby rodzice, gdyby lód na rzece pod wami się załamał „. Słowa dyrektora spowodowały, że już nigdy więcej na zamarzniętą rzekę nie wszedłem.
Następnego dnia wizytując mury szkoły zobaczyliśmy, że całe boisko szkolne zostało pokryte błyszczącą warstwą lodu. Dowiedzieliśmy się później, że nasz „Kochany Dyro” poprosił komendanta straży pożarnej pana Jarominiaka, celem wykonania przez podległych mu strażaków bezpiecznego lodowiska. Do dziś pamiętam wzrok Pana Rybarskiego przyglądającemu ślizgającej się młodzieży.


Jak można było Go nie kochać? Musiało minąć wiele lat życiowych doświadczeń, bym zrozumiał, dlaczego ten, jak nam się wówczas wydawało „surowy” nauczyciel podczas rozpoczęcia, tudzież na zakończenie roku szkolnego zawsze miał łzy w oczach. Kończąc retrospekcyjną żeglugę nieco sparafrazuję słowo jednej z piosenek biesiadnych: „… Choć pamięć o nas zginie, już za niedługi czas, niech piosnka o Nich płynie, póki jesteśmy wraz…”

Tadeusz Kowalczykiewicz