Przed świętami odezwał się telefon i głos w słuchawce dopytał: czy mógłbyś…., ponieważ…, i przedstawił problem, który postaram przelać na „papier”.

Otóż dzięki rodzinnym kontaktom we Francji do „głosu z telefonu” zgłosiła się osoba potrzebująca pomocy. Reasumując, to „proszący” znad „Loary oraz Rodanu” został przez swojego Ojca zobowiązany do odwiedzenia Konina, a w nim miejsc tak bliskich jego dzieciństwu.

Nestora rodziny w 1927 roku oddelegowano z Warszawy do Konina, gdzie objął posadę pracownika delegatury Państwowego Monopolu Spirytusowego.

Wraz z małżonką zamieszkali w domu Wintra i właśnie tutaj w 1928 roku urodził się „zlecający” odwiedziny. W sierpniu 1939 roku wakacje spędzali w Mikulczynie pow. Kołomyja i tam zastała ich wojna.

Po agresji Rosji na Polskę 20 września przekroczyli granicę polsko – rumuńską w Śniatyniu i bezpiecznie dotarli do Francji. Nigdy już więcej Konina nie zobaczyli. Z tego powodu instruowany wspomnieniami dziadka oraz ojca znalazł się w Koninie.

Co prawda mając „wytyczne” bez problemu przespacerował się po pl. Wolności, stanął przed domem niegdyś należącym do Wintra, oraz innymi miejscami tak głęboko zakorzenionymi w opowiadaniach przodków, lecz miał problem ze zidentyfikowaniem położenia ul. Leśnej.

Co prawda wpisał do nawigacji adres, jednakże zamieszkali przy obecnie opatrzonej mianem ulicy nijak nie potwierdzali faktów o parku, stadionie, gospodarstwach rolnych, stodołach…. etc… etc. Wiedział, że bez odwiedzenia miejsca tak trwale zakorzenionego we wspomnieniach Ojca zrobiłby mu przykrość. Tato przy każdej okazji przywoływał smak mleka oraz nabiału przynoszonego każdego dnia przez umyślnego z ulicy Leśnej… zachwycał się aromatem wypiekanego tam chleba… za każdym razem na wspomnienie o tym, że właśnie na Leśnej pierwszy raz jechał na oklep…, że wożono go wozem drabiniastym…, że dzięki uprzejmości właścicieli w letnie noce zaznał z kolegami wrażeń sypiania na sąsieku, oczy wspominającego pokrywały się kroplami łez, a twarz nabierała rysów dziecka.

Mający „zlecenie” na Konin od początku swego pobytu na tym łez padole, był nader często prowadzany retrospekcją na stadion, oraz miejsca tak bliskie sercu jego ojca. Stąd pełen wrażenia, że Leśna dla jego taty było czymś więcej niż: „miód, cud i ultramaryna” musiał i on fizycznie ulicę zobaczyć.

Po nieudanej próbie skorzystania z nawigacji udał się do Urzędu Miasta, jednakże i tam odnośnie Leśnej „koło stadionu” nie uzyskał satysfakcjonujących wyjaśnień, stąd poprzez rodzinne koneksje i telefon do znajomego włączono w „poszukiwania” niżej podpisanego.

Już na miejscu postarałem się wyjaśnić, że dopiero od 1930 roku wspominana ulica przyjęła nazwę Leśna, dotąd pozywano ją Stodolna – nie mylić ze Stodolnianą.

W czasie II Wojny Światowej opisano ją Waldstrasse, po zakończeniu przemianowano na Buczka, a obecnie nosi nazwę Dmowskiego.

Teraz może odrobinę o genezie nazwy ulicy. W połowie XIX wieku w obawie o tak często „odwiedzające” Konin pożogi, zabroniono w obrębie granic miasta budować stodoły oraz wszelkie składy umożliwiające rozprzestrzenianie się ognia, stąd tego typu budowle przeniesiono poza granice, a do tego nadawały się łąki okalające miasto od zachodniej strony.

Na przełomie XIX i XX wieku…, ba do początku lat dwudziestych tylko w początkowej części ulica była zabudowana, a ówczesne domy dało się policzyć na palcach jednej ręki. Wraz z rozrastaniem się miasta w kierunku zachodnim w 1930 roku i przy dukcie wiodącym ku Posoce „wystawiono” na sprzedaż place.

W 1931 roku wraz z posadowieniem tam stadionu, ulica stała się nie tylko „budowlanie atrakcyjną”.

Pozwolę sobie na trochę przyziemnych wspomnień, dodając, że za najniższą pensję ówczesnego robotnika, czytaj 100 zł miesięcznie, tenże mógł nabyć od miasta 1.5 ara gruntu. Nie dokończę ile obecnie….

Może trochę przesadziłem, że dopiero od 1930 roku tereny wokół ulicy stały się atrakcyjne, bowiem do tej pory również były „ciekawe”, lecz dla krów gnanych tamtędy na wygony.

Pozwólmy sobie niczym wehikułem czasu przenieść się w lata trzydzieste i wówczas „oparci” plecami o ul. Utratę, czytaj Kościuszki lub obecne rondo Wenedy po lewej stronie przywitają nas stodoły Ganowicza, dalej stodoła Szretera, natomiast po prawej ogrodnictwo p. Szydłowskiego.

Tuż za ogrodnictwem dojrzymy ledwo, co zasadzony zagajnik, a naprzeciwko nieliczne domy, oraz całe multum stodół. Na końcu ulicy spotkamy ciągnące się aż po brzegi Powy piaski, a pośród nich niczym odludna wyspa zamajaczy dom konińskiego rakarza.

Po II Wojnie Światowej – czytaj koniec lat pięćdziesiątych w miejsce stodół Ganowicza pobudowano dom pozywany „wojskowym”, ponieważ większość w nim zamieszkałych pracowała w strukturach Rejonowej Komisji Uzupełnień. Obecnie po lewej stronie, podobnie i prawej aż po trasę Bursztynową teren „posiatkowały” ulice oraz domy. Dodam, że osiedle naprzeciwko stadionu w miejscowych kręgach pozywane było „Mankowiczów”. Dlaczego…, a to już temat dla dywagacji… Jeszcze do początku lat siedemdziesiątych reliktem „dawnej ulicy” były powracające z pastwisk krowy, które swoją drogę akcentowały „plackami” .

W oczach gościa z Francji dojrzałem pewnego rodzaju rozczarowanie widokiem tak odległych od wspominanych przez ojca miejsc, stąd podsumował: zginęło, zatarło… a obecnie zabudowa niczym nie odbiega tych we Francji. Dlatego wędrując niczym perełki wskazałem na już nieliczne ślady noszące namiastkę tamtych lat. Do tego momentu ściska mnie serce na wspomnienie znajomość języka polskiego przez wizytującego miasto Ojców. Nie byłbym sobą gdybym, tego nie pochwalił… wyraził radość…

Podczas rozmowy przywołałem rozmowę z korektorką jednej z gazet, gdy w artykule użyłem niezrozumiałe dla niej określenie ”krowie placki”.

Pełen krotochwilności Jean ów fakt skwitował: Nie znała…? Śmiejąc się, dodał – Tato opowiadał ile razy w nie wdepnął…, a gdybym w domu jako dziecko odezwał się po francusku, zamiast po polsku, to bym przez miesiąc na tyłku nie usiedział…

Obecnie mam 66 lat i nadal w oczach 92 letniego Ojca dostrzegam dezaprobatę, gdy podczas rodzinnych spotkań posiłkuję się francuskimi, a nie polskimi wyrazami…

Tadeusz Kowalczykiewicz