Dobrze jest znać korzenie… jednakże nie o drzewach genologicznych, czy dendrologii mówię. Słowa kieruję do tych, co pierwsze korty w Koninie umieszczają w latach siedemdziesiątych.

Summa summarum , to rdzenni Koninianie nie gęsi i już przed stu laty swoje korty mieli. Były to czasy, w których zabudowy prawobrzeżnej części miasta nawet futurolodzy nie przewidywali, a już sportsmeni skupieni w organizacji pozywanej Towarzystwo Wioślarskie na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku kort tenisowy pobudowali. Posadowili go obok swojej siedziby oraz użytkowanej nie tylko przez nich przystani.

Wpatrzeni w obecną zabudowę miasta jest nam trudno miejsce opowiadanego obiektu sobie uzmysłowić. Należy przypomnieć , że ówczesna Browarna, Bednarska, a obecna Zofii Urbanowskiej kończyła się u zbiegu z ulicą Kilińskiego wówczas Tamki. Bulwarów…, ba nawet wałów okalających Wartę w tym kształcie jeszcze nie było, stąd tereny użytkowane przez TW wiodły, aż po brzegi rzeki.

I właśnie tam powstał pierwszy kort tenisowy, a zamieszczone zdjęcie jest świadectwem jego istnienia. Niekiedy zazdrość jest pozytywną cechą i domyślać się można, że tego powodem obecna w Koninie kadra wojskowa dla „swoich” także kort pobudowała. Umiejscowiła go pomiędzy pralnią wojskową zawieszoną na skarpie nad ulicą Solną, a budynkiem w którym zamieszkiwała.

Dla mniej zorientowanych budynek, o którym wspomniałem jest nadal obecny przy ul. Kaliskiej. No dobrze… dobrze… Towarzystwo Wioślarskie, podobnie i wojskowi korty mają, a reszta społeczeństwa??? Władze grodu celem zaspokojenia potrzeb , wraz z przeniesieniem stadionu z narożnika obecnych ulic Kościuszki i Urbanowskiej za park, oprócz boiska piłkarskiego, parkuru, rzutni dla granatu, oszczepu, bieżni, postanowiły także i kort miejski pobudować. Z racji topograficznej dodam, że jako jedyny… z modyfikacją już na boisko do koszykówki oraz siatkówki przetrwał do lat siedemdziesiątych.

Niestety po wojnie tenis nie znalazł uznania u władz kraju, stąd stopniowo i z Konina znikał. Dopiero lata sukcesów Fibaka spowodowały, że korty w kraju powstawały niczym grzyby po deszczu. Nie byłbym sobą, gdybym wspomnień nie zakończył anegdotą. W latach powojennych jeden ze „społeczników”(imię i nazwisko przemilczę) postanowił ostatni ocalały kort za parkiem reaktywować.

Pomny haseł, że każda cegła w zniszczonym kraju „jest na wagę złota”, zatem starcie jej na mączkę byłoby barbarzyństwem, dlatego doczytał, że celem należytego „scalenia” nawierzchni , trzeba ją zraszać byczą krwią. Cegieł brakuje, miejska rzeźnia o krok…, a wówczas wszyscy lub prawie wszyscy w Koninie się znali, zatem i krew się znalazła.

Niestety, po zroszeniu, co prawda uzyskał dobrą nawierzchnię, lecz jednocześnie dał szansę muchom, które prawie na cały sezon w sposób skuteczny chętnych do gry odstraszyły.

Tekst i zdjęcie Tadeusz Kowalczykiewicz