O tym jak niegdyś w Koninie się holendrowało!!!

Dawno… dawno temu, gdy kapryśna Warta występowała ze swojego koryta, a mróz popętał wody…. Wówczas mieszkańcy grodu tłumnie wylegali na rozlewiska mające „początek” za ulicą Grunwaldzką i rozciągające się hen.. hen … ku wschodowi.

Wyposażeni w łyżwy, sanki – pomimo, że najwyższym wzniesieniem do zjazdu był nasyp Wału Tarejwy spotykali się na tzw. błoniach, by oddawać się „lodowemu szaleństwu”.

Niczym bumerang we wspomnieniach powracają maratony łyżwiarskie z etapami na Osadzie, Zalesiu, Szczepidle, Borowie, czy dla najwytrwalszych w Krzymowie. Wadliwie działające mocowanie łyżew(na kluczyk), odrywające się umiejscowione w obcasie „żabki”, czy pękające troki stawały się przyczyną pojawiających się w oczach łez – a dziś te same oczy wypełnia uśmiech.

Często nieborak na jednej łyżwie – sam lub pchany, czy też ciągniony przez kolegów wracał z „nieudanej” wyprawy. Na owych bezkresnych lodowiskach pojawiały się „rodzynki” w postaci małżeństw potrafiących zachwycić „publikę” swoim kunsztem jazdy na łyżwach.

Do takich „wirtuozów” łyżwiarstwa między innymi należeli Państwo Halina i Wacław Świniarscy.

Tadeusz Kowalczykiewicz