Pamiętacie, jak jeszcze w latach 90 w nowym Koninie pod oknami takie oto słychać było reklamy ?

Ostrze noże i nożyczki, halabardy i pilniczki, aparat czeski, gwoździe pineski. Sztyki, patyki, dywany i guziki, trąbki, pompki, ząbki oraz choinkowe bombki. Gwoździe, szpady, gołe baby, wszystko tylko dla zabawy. Akcesoria, scyzoryki, złote łyżki i kolczyki, cegły, taczki, wykałaczki z Ameryki, proporczyki, portmonetki, parasolki, ciche Szwedki, globusy, mapy, plany. Change money, jabłka, banany.

Na konińskim podwórku niemal codziennie zjawiał się jakiś uliczny sprzedawca lub oferował swoje usługi. Latem była to „baba” śpiewnie wykrzykująca „jagody, jagody! Do słodkiej zupki jagódeczki„.

Regularnie podwórka obchodził „dziad” skupujący stare ubrania, głośno wołający „szmaty skupuję, szmaty!„.

Inny „dziad” skupywał butelki z zawołaniem „…telki! telki!„

Czasami trafiał się muzykant grający na skrzypcach gdy jego córeczka tańczyła. Innym razem zjawiała się cała kapela podwórkowa śpiewająca przedwojenne konińskie przeboje. Czasami ktoś rzucił pieniążek przez okno.

Na jesieni przyjeżdżał chłop z furą kartofli. Mieszkańcy kupowali metr kartofli. Dwa worki. Człowiek ostrzący noże i nożyczki miał zaawansowany sprzęt; wózek pchany ręcznie lub rowerowy z dużym kołem zamachowym i różnego rodzaju kamieniami szlifierskimi.

Nowocześniejsze maszyny zaopatrzone były w motorek spalinowy.

Luuudzie, Luuuuudzie, ale to to były fajne czasy. Konin rok 1928.