Zawsze powinien znaleźć się czas, żeby kogoś przeprosić… Zanim odniosę się do wstępu, dołączę nieco wspomnieniowej wędrówki.

Przemierzając ulicą Szarych Szeregów w kierunku Wału Tarejwy i dalej Morzysławia… ukontentowany widokiem rosnących vis a vis targowicy domów, pełen uśmiechu westchnąłem: – ilu za kilka lat w pełni odtworzy dawny obraz tego miejsca?

Wędrując nostalgią gdybałem: – czy młodsze pokolenie jest świadome, że przemieszczając się w stronę ulicy Warszawskiej „jadą” po błoniach zasypanych w latach siedemdziesiątych śmieciami?

Zadumaniu o zawodnej odnośnie detali ludzkiej pamięci towarzyszył obraz opowiadań podpartych zdjęciami tak bliskich dzieciństwu mojego Ojca. Podczas spotkania w gronie Towarzystwa Przyjaciół Konina jeden z jego członków na moje wspomnienia o miejscach umyślnie, czy też bezmyślnie zatartych wyraził zdziwienie: – to w Koninie też były mury obronne?

Zgodnie z prawdą potwierdziłem, że ich ostatnie fragmenty pozostałe obok kościoła farnego oraz dzwonnicy rozebrali Niemcy podczas II Wojny Światowej. Ponieważ nie lubię być gołosłownym sugeruję spojrzeć na fotogram z przełomu lat dwudziestych oraz trzydziestych, a wówczas wprawne oko oprócz jakże innego do obecnego widoku Konina w lewym narożniku zdjęcia dostrzeże mury obronne… Powróćmy wspomnieniem o więcej niż półwieku temu…

W piecu ogień nachalnością swoich płomieni liże drewno… za oknem jeden z długich jesienno- zimowych wieczorów… a mnie otacza opowiadanie Ojca. Na pytanie o gabaryty murów opowiada. Nie były tak szerokie, jak w Malborku, gdzie wozem po nich można jeździć, a odnośnie wysokości?

Może miały nieco więcej niż dwa metry… dodając z sarkazmem:- takie wysokie, że jak bym się dobrze rozpędził to i koniem przeskoczył. Pomny, że Tato był kawalerzystą w pełni ufałem słowom, jednocześnie tliła się przykrość, że przecież to nasze… i dlaczego takie w sobie „wątłe”…. Widocznie w obawie przed rozczarowaniem swojego pacholęcia dopowiedział, że pod murami niczym fosa wiła się odnoga rzeki Warty, dlatego rozpędu dla konia nie było żadnego…, stąd i mury nie musiały być wysokie.

Powyższe stwierdzenie już nieco uspokajało moje odnośnie Konina mocarstwowe ambicje …. Dobrze, że mój umysł jeszcze nie ogarniał zapisów historycznych, bowiem musiałbym przyjąć, że nie pomogły mury, rzeka, bagniska, zamczysko, ponieważ Krzyżacy dwukrotnie nam Konin sfajczyli… Spoglądając zza okien samochodu na ciemną barwę wody w Warcie w sposób odwrotny przywołałem kolejne opowiadanie Ojca odnośnie powodzi z 1924 roku.

Przed laty wspominał: Terminowałem wówczas jako piętnastoletni chłopak u Wójkowskiego jako skrobi decha – gdyż tak krotochwilnie nazywał swoją profesję uwiecznioną w 1931 roku tytułem „Mistrz Stolarstwa”.

Gdzieś koło południa… przyszedł policjant z informacją, że ze względu na zagrożenie najpierw zamykają ruch kołowy na moście, a po południu przejście dla pieszych. Wspominał, że majster kazał mu natychmiast udać się do domu.

Opowiadał, że woda i kry waliły w izbice, a część ulic miasta znajdowała się pod wodą… Koło kina nie dało się już przejść… , więc ja biegiem ul. Waliszewo do Garncarskiego Rynku i dalej Bożniczą, kolejno przez most u wlotu Parkowej… i dalej do domu na Utratę… W domu już wszystkie meble wnieśli na strych …

W tym momencie zatrzymajmy wspomnienia, ponieważ we fragmencie dotyczącym mostu koło parku słuchałem i patrzyłem na Ojca z lekkim zdziwieniem. Jaki most?

Przecież odbyłem tyle wypraw do parku, wygrałem i przegrałem multum wyścigów rowerowych na trasie, pl. Zamkowy – brama parku… i… i żadnego mostu nie zoczyłem.

Przez szacunek dla Ojca tłumaczyłem sobie, że tatusiowi pomylił się most za farą… Już po latach…, gdy zapisana w przepastnych archiwach historia Konina stała się dla mnie bardziej przystępną… doczytałem, że w miejscu skrzyżowania obecnej ul. Kopernika z ul. Mickiewicza przez płynącą tędy odnogę Warty jednak był posłany most. I z tego powodu jest mi tak bardzo wstyd Ojcze, że choć przez moment wątpiłem w Twoje słowa.

Nie mogę wprost, ale wiem, że będąc tam… gdzieś bardzo daleko na pewno mnie usłyszysz i dlatego bardzo gorąco Ciebie przepraszam. Przeprosiny nich staną się przestrogą, bowiem może się zdarzyć, że i my swoim latoroślą opowiadać będziemy obraz rodzinnego miasta z czasów naszego dzieciństwa, a wówczas i oni mogą poddać pod wiarygodność słów.

Tadeusz Kowalczykiewicz