Ulica o której nam bajać trzeba rozciąga się na osi wschód- zachód. Powstała z połączenia ulic Bożniczej oraz Parkowej. Pierwszą wytyczono na początku XIX wieku i obejmowała odcinek od placu Zamkowego do skrzyżowania z ulicą Kilińskiego.
Dalej zaczynała się Parkowa…, chociaż wówczas trudno było ją nazywać ulicą, bowiem prowadziła poprzez błonia, oraz rozlewiska rzeki Warty do bramy Parku Miejskiego im. Fryderyka Chopina.
W 1930 roku ciągi drogowe połączono nadając im wspólną nazwę Adama Mickiewicza. Miasto wraz z osuszaniem, oraz podwyższaniem terenów w swojej części zachodniej zaczęło grunta sprzedawać, stąd powstały nowe tereny pod zabudowę….
W 1935 roku ulica przepełniona radością z noszenia miana wieszcza z ukontentowaniem przyjęła wiadomość, że rajcy miejscy postanowili właśnie przy niej pobudować gimnazjum.
Była pewna, że skład komitetu budowy w którego wchodzili między innymi: właściciel apteki Adolf Laube – pieczę nad finansami sprawujący, Herman Joel – właściciel nieruchomości, Hugo Zaremba – przemysłowiec, dyrektor gimnazjum Jan Stanisław Goszcz, Rajmund Stoczewski – komendant powiatowy PP, ziemianin – W. Chrzanowski zapewnią solidność wykonawstwa, a mury oprą się meandrom historii.
Radowała się, że wraz z budową gimnazjum, zacni obywatele miasta, zarówno po jej lewej, jak i prawej stronie, budują dom za domem… Rozpierała ją duma, że staje się coraz bardziej uczęszczaną. Mawiają , że fortuna kołem się toczy, stąd i nasza ulica przepełniona grozą sierpnia 1939 roku żegnała obywateli miasta powołanych do obrony ojczyzny.
Nie minął miesiąc, a ze smutkiem dowiedziała się, że od teraz nazywać się będzie Hindenburg Strasse. Mając do tej pory za patrona poetę, z bólem spoglądała na wynoszone książki z biblioteki żydowskiej, oraz zwoje z synagogi. Odwróciła oczy, gdy ułożone na stosie placu Zamkowego trawił je ogień.
Ocierała łzy żegnając zgromadzonych w zorganizowanym przy niej punkcie zbornym mieszkańców Konina wysiedlanych do Generalnej Guberni. Wrześniem 1941 roku z wzgardą patrzyła na wyburzających domy z pl. Zamkowego.
Mijały szare…, smutne lata i dopiero w styczniu 1945 roku nie pomna panujących mrozów znów świeciła swoim blaskiem ścigając wzrokiem „rasę panów” w pośpiechu opuszczających Konin. Od tego momentu pyszniła się, że nazywać się będzie Mickiewicza.
Z nadzieją czekała na powrót dawnych mieszkańców, stąd bolała wspólnie z tymi, co bliskich utracili i radowała z tymi, co szczęśliwie do domu powrócili. Przyjęła do wiadomości „nowe porządki”, jakie w mieście oraz w kraju zapanowały.
Jednakże z awersją zerkała na niszczejące gmachy synagogi oraz szkoły talmudycznej. Powątpiewała, czy akurat w nich musiano umieścić biura, oraz magazyny firmy budowlanej?
Promienna z uśmiechniętych twarzy dzieci trzymających w rękach olbrzymie bułki, pogodziła się z faktem, że w dawnej mykwie(rytualnej łaźni) urządzono piekarnię. Radość ją rozpierała, że pracując przez sześć dni w tygodniu w święta staje się ulicą spacerową i w niedzielne popołudnia może się głęboko kłaniać obywatelom miasta tłumnie bieżącym do parku.
Kibicowała oraz klaskała dzieciom rozgrywającym na niej wyścigi rowerowe. Wieczorem, gdy gasną w domach światła, często zaduma się nad meandrami naszego życia. Pokornym duchem, a wrażliwym słuchem opowiada zburzony w czasie wojny stojący naprzeciwko bes medreszu dom.
Pamięta, że to w nim spędził dzieciństwo Izzy Hahn, późniejszy „przewodnik” Theo Richmonda – autora książki „Uporczywe echo”. Szumem liści z drzew przypomina, że w latach sześćdziesiątych w miejscu stojącego budynku zlokalizowano parking. Gdybając nad kolejami ludzkiego losu wspomina, że tutaj przedstawiciel emigracji, tym razem politycznej, Grek – pan Tasios postawił swoje pierwsze rożno.
Kto nie uwierzy mnie…, niech stanie wieczorem, a wówczas zadziwi go pamięć ulicy, bowiem usłyszy nazwiska przedszkolaków z przedszkola mającego wówczas przy niej siedzibę. Dowie się o radości, ale i smutku poborowych udających się lub wracających z siedziby RKU.
Wspomni, gdy przed laty zadowolona z odremontowania budynków bes medreszu, oraz synagogi, z radością powitała w ich progach Miejską Bibliotekę Publiczną. Miała nadzieję, że „złe czasy” odeszły na zawsze, stąd nie przewidziała, że w 2016 roku pojawią się kolejni wandale burząc budynek bes medreszu….
Zranione serce, oraz niesmak tego barbarzyństwa próbuje tuszować i zacierać widokiem nowych… oraz odremontowanych budynków. Wierzy, że podstawą człowieka jest rozwój umysłu, a zatem nauka, stąd nadzieją ją napawa widok rozbudowanego Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Kościuszki.
Oparci o jeden z kolonów, słuchając jej podań dotrze do nas również głos trwogi, gdy po katastrofie w Czarnobylu razem z rodzicami niosła dzieci do przychodni mającej swoją siedzibę tuż przy parku celem podania „płynu Lugola”. Obecnie żyje retrospekcją o obywatelach niegdyś przy niej osiadłych.
Wspomina jednego z pierwszych taksówkarzy konińskich. Żałuje, że po ogrodzie weterynarza nie biegają już sarenki. Pamięta o wszystkich przy niej w różnym okresie osiadłych o: nauczycielach, księgarzach, położnych, redaktorach, rzemieślnikach, sprzedawcach, wełnę gręplujących, ale także i o „zwykłych” przechodniach. Jak każdego roku, latem nie może doczekać się września wypełnionego widokiem rozemocjonowanej młodzieży.
Co ją smuci?
Chyba tylko pojazdy rozwijające nadmierną prędkość, a każdym swoim detalem drży, że znów mamona weźmie górę nad rozsądkiem i ktoś zniszczy coś, co było i jest nierozerwane z krajobrazem Konina.
Tadeusz Kowalczykiewicz