Jeżeli „Qń, to Konin…, a jak Konin, to i kowale…
Jeżeli choć tylko raz odwiedziliśmy dawne kuźnie, to już na zawsze pozostaliśmy pod wrażeniem tego mrocznego, lecz jakże urokliwego miejsca. Sypiące się z paleniska skry…, kowadła – jedno lub dwurożne – tzw. szpyrogi.
Ściany zapełnione zestawami młotków, przecinaków, nadstawek, babek, kleszczy wywoływały dreszczyk emocji. Dodatkowo miarodajny stukot młotka kowalskiego o kute żelazo dopełniał reszty. Według podań ogień, żelazo, to sprawa piekielna, jednakże może być również odwrotnie, stąd na Podlasiu wierzono, że żelazo wręcz odstrasza złe moce.
Tak na wszelki wypadek…, by tfu…, tfu…., zło odczynić na drzwiach przybijano w kształcie krzyża gwoździe kowalskie. Podlasie jest hen..hen… daleko, a my przypomnijmy sobie, że również u nas podkowa miała lub nadal ma swojego rodzaju symbolikę. Powieszona w kształcie litery „U” przyciąga za sobą pozytywne odniesienia, oraz szczęście. W zamian, gdy zawiśnie odwrotnie chroni przed złymi mocami, zazdrością oraz zawiścią. O tym, że najlepiej jest ją przybić siedmioma gwoździami nie wspomnę.
W mojej łepetynie na zawsze pozostało podanie z dzieciństwa, że pewnego razu kuźnię odwiedził diabeł prosząc kowala, by ten podkuł mu konia. Rzemieślnik…, od razu zorientował się z kim ma do czynienia. Obezwładnił czarta i dźgając rozpalonym żelazem wymusił przysięgę, by na zawsze omijał domy, na których drzwiach wisi podkowa. Jeżeli podkowa, to i „Qń”, a podziwiając siłę tego zwierzęcia nie zdajemy sobie nawet sprawy jak wrażliwe posiada kończyny. O ile pies lub kot z powodzeniem potrafiłby się poruszać na trzech łapach, to dla konia „uraz” nogi najczęściej kończy się… brr wolę nie wspominać.
Z tak prozaicznych powodów, odpowiednio do pory roku, prac jakie ów zwierz wykonywał dobierano odpowiedni kształt podkowy. Zatem o ile szewc buty szyje lub bez butów może chodzić, to obuwie w postaci podków dla konia potrafił „uszyć” kowal?
Po przyprowadzeniu rumaka do kuźni, fachowiec najpierw przystępował do werkowania – patrz czyszczenia kopyt, stąd „pod ręką” koniecznym był: tarnik, koziołek, tasak, skrobak oraz nóż. Kolejno brał do ręki „surówkę” podkowy – przymierzał i rozgrzewając w palenisku do czerwoności odpowiednio kształtował do rozmiaru kopyta. Kolejno jeszcze „rozpalone” przybijał hacelami do kopyta.
Dawne kowalstwo to nie tylko okuwanie koni. Dla przykładu stelmach, bez kooperacji z w/w rzemieślnikiem byłby niewystarczalnym…, ba wręcz bezradnym. Stąd w kuźniach kuto obręcze do kół, resory do landów, karet, wozów. W rękach rzemieślników „rodziły się” również lampy oświetlające owe pojazdy. W „czeluściach” kuźni powstawały okucia dyszli, kłonic, orczyków. Kuto buksy, naleśniki, napierśniki, odosy, piasty, ryfki, sworznie, sztelwagi, itp..
Nie potrzeba przypominać, że na wyposażeniu kuźni nie było spawarek, szlifierek, dlatego wręcz wypada zdjąć czapki z głów przed umiejętnościami kowalskich rąk. Wszem i wobec jest wiadomo, że popyt równa się podarzy, stąd i kowalstwo w dawnym wydaniu odeszło w niebyt.
Nie odwiedzimy już w Koninie na ulicy Dąbrowskiego kuźni panów: Szlendra, Roszaka, Suszki. Podobnie Zagórowska jest pusta bez zdolności kowali: Sypniewskiego oraz Kamińskiego. Ulica Kolska szczyciła się dwoma kuźniami: Mazurka i Wieczorkiewicza, na szczęście ta ostatnia…., z wiekową tradycją… lecz o innym profilu jeszcze się ostała. Jednakże nie podkujemy już konia…, naprawimy osi w kuźni Jena na Słupeckim Przedmieściu, czy Nowackiego na ul. Poznańskiej.
W tym momencie chciałem przeprosić, że w wyniku emocji mogłem o którymś z konińskich kowali zapomnieć. Rozwój techniki, a z tym związany brak zapotrzebowania na usługi kowalskie spowodował, że kuźnie w „tradycyjnym” wydaniu znikały z konińskiego krajobrazu. Wielu potomków ówczesnych Mistrzów zasiliło zakłady przemysłowe. Na początku lat sześćdziesiątych – na skutek „odgórnych” zaleceń również i w Górniczych Warsztatach Naprawczych miano przeprowadzić weryfikację pracowników. Każdy z tam zatrudnionych – w wypadku braku zaświadczenia o ukończeniu „szkół” winien posiadać „papierek” potwierdzający jego wiedzę teoretyczną. Sprawdzeniu posiadania teorii został również poddany człowiek, który do tej pory żył praktyką, a nie teorią.
Pytany o temperaturę stali celem wykonania odpowiedniej odkuwki w sposób bezradny patrzył w oczy komisji. Z praktyki wiedział, że dla przykładu – kolor wiśniowy pozwoli na wygięcie pręta, a lśniąco biały uprawni do ukształtowania osi, w zamian fioletowy kolor…., ale żeby do tego potrzebna była znajomość stopni Celsjusza…? Przecież od dzieciństwa uchem słyszał twardość stali… a swoimi rękoma zespalał stal nie do odkrycia spoiny… lecz, po cóż do tego znać skład chemiczny?
Członkowie komisji – zapewnie sami wypełnieni tylko teorią, byli zniesmaczeni brakiem „książkowych” wiadomości u naszego bohatera. Na szczęście w obronę „Rzemiechy” wdał się jeden z dyrektorów mówiąc:- jeżeli On nie dostanie zaświadczenia, to proszę, by również i mnie za brak teorii zwolnić. Bez wiedzy praktycznej…, podkreślam praktycznej tego pracownika, cała produkcja będzie do d…
Na szczęcie komisja zrobiła wyjątek w regułach i opowiadany mógł…. już bez wymogów posiadania teorii, a w zamian wypełniony swoją fachowością do emerytury pracować.
Tadeusz Kowalczykiewicz