Po przeczytaniu metki dołączonej do papci informującej „Made In China”…., nie oczekując odpowiedzi zadałem pytanie: Gdzież te czasy, gdy Konin szewstwem stał?

Niczym bumerang powrócił obraz mieszkańców z lat minionych, podziwiających w oknach wystawowych, Tarczewskiego, Tomaszewskiego, Rajskiego podążające za trendem mody wzory obuwia… Ponieważ retrospekcja mogłaby okazać się zbyt subiektywną, również zapisami lustracji z 1559 roku postaram się przypomnieć, iż rzeczywiście Konin szewstwem stał.

Ówczesny skryba zakonotował: „Item szewców teraz jest 21. Każden z nich dawa do roku per 7gr, co uczyni fl. 4,gr 27…” Czytając dalej dowiemy się, że w obrębie murów miasta zamieszkiwało 137 rodzin. Nie trzeba matematycznych „łamańców”, by stwierdzić iż wówczas w grodzie z koniem w herbie, co szósta rodzina „żyła” z szewstwa.

Z archiwaliów dowiemy się również, że szewcy byli bardzo aktywnymi obywatelami grodu i obok skupienia na zawodzie, pełnili funkcje rajców miejskich, stąd poznamy ich nazwiska: Paweł Stanisław, czy Świętosław. Szewcy, podobnie jak każda z rzemieślniczych profesji należała do organizacji zwanej Cechem. Nie czas i miejsce na rozważania o historii Cechu szewskiego w Koninie…, jednakże dodam, że „skrupulatność” ówczesnych zapisów zadziwia…, a żyjących obecnie wprowadza w zakłopotanie.

Dla przykładu zapis z 1557 roku brzmi: „Item, jeśli by który z nowych mistrzów robił sztukę a mistrzównę za żonę pojął, ten tylko połowicę do bractwa będzie powinien dać i płacić wszystkich rzeczy wyżej, na przodku wpisanych. A który będzie sztukę robił a wdowę mistrzową pojmie, takowemu też przez bracią ma być łaska uczyniona wedle nalazku brackiego …” Pozostanę w milczeniu, cóż było lepiej uczynić: Pojąć za żonę mistrzównę, czy wdowę?

Traktując dowolnie archiwalia dowiemy się, że w 1741 roku mistrzem Cechu szewskiego był niejaki Grzegorz Dziubiński, a w 1764, Franciszek Komorowski. Jednakże dla wielu z nas na zawsze pozostanie w pamięci siedzący na „zydlu”, pochylony nad „kopytem” lub „drejfusem” rzemieślnik. Warsztaty najczęściej znajdowały miejsce w lokalach mieszkalnych, gdzie zapach giemzy, dratwy był wspólnym, a różniła je tylko woń przygotowywanej w danej chwili potrawy.

Zimą, kiedy wylewiska na błoniach skuwał mróz warsztaty szewskie odwiedzały dzieci. Dlaczego?

Ponieważ, by móc jeździć na łyżwach należało w obcasie wmontować żabki, a dopiero te pozwalały umocować do butów łyżwy. Stąd warsztaty Cholewiusza, Komorowskiego, Paruchały, Sobieraja, tak gromadnie odwiedzała dziatwa.

W obecnej chwili na palcach jednej ręki jesteśmy w stanie wyliczyć punkty przyjmujące obuwie do naprawy. Już nie usłyszymy rozmowy między rzemieślnikami: Co ci się stało w rękę? Wczoraj przy zakładaniu „glamka” „pocięgiel” pękł i skaleczyłem się o wystający „ćwiek”. Wraz z zawodem szewca w zapomnienie odchodzą związane z nim powiedzenia: „szewska pasja”, „pije jak szewc”, „szewski poniedziałek” itp.

Godnym przypomnienia są rody: Fabiszaków, Glansów, Gralińskich, Gugulskich, Matuszaków, Piastowskich, Smętków, Skąpskich, Świniarskich, Wojtczaków, Zajdowiczów,…- bowiem to dzięki nim, oraz wielu niewymienionych z nazwiska, nasze obuwie po naprawie wyglądało, jak nowe.

Tadeusz Kowalczykiewicz