Ciekawym, czy opiekunowie, tudzież uczniowie z dawnego „Zespołu Szkół Technicznych i Hutniczych” są świadomi w czyim „budynku”, a dokładniej kto był właścicielem miejsca w którym obecnie pobierają nauki.

Nie… nie…, nie mam tu na myśli zabudowań przy ul Kolskiej, lecz miejsca u zbiegu ulic Podgórnej oraz Dąbrowskiego. Zanim przypomnimy, że do stycznia 1945 roku właścicielem był Władysław Zaremba „powędrujmy” po geologii.

Nawet mało wprawne oko dojrzy dość sporą różnicę terenu pomiędzy gruntami na którym znajduje się boisko szkolne wymienionej szkoły, a budynkami posadowionymi przy ulicy Dąbrowskiego. Uświadomimy sobie, że południowe rubieże opowiadanego terenu nie opadają w sposób łagodny, lecz charakteryzują się „nienaturalnymi” urwiskami. Nie płynęły tędy rzeki lub strumienie mogące wyżłobić teren, zatem co spowodowało owe „geologiczne ubytki”.

Wyjaśnienie jest bardzo prostym, bowiem z dobrodziejstw zalegania w tym miejscu pokładów gliny korzystali licznie zamieszkali w okolicy garncarze. Jako pamiątka iż Konin garncarstwem w tym miejscu stał pozostała nazwa „Garncarskie Przedmieście”. Po tak przydługim wstępie powróćmy wspomnieniami do miejsca, w którym obecnie znajduje się miejsce nauki młodzieży. W końcu XIX wieku, właśnie przy zbiegu w/w ulic rodzina Zarembów pobudowała fabrykę specjalizującą się w produkcji kotłów oraz instalacji wchodzących w skład wyposażenia gorzelni.

Z opowiadań, ale również zapisów w postaci rejestrów fabryk na terenie woj. łódzkiego, a od 1938 roku woj. poznańskiego dowiemy się o zakresach proponowanych usług, ale również i strukturze fabryki. Pomińmy sprawy techniczne: o „motorze ropnym o mocy 25 koni mechanicznych”, zabudowaniach „odlewni żeliwa i staliwa” , „kuźni”, „modelarni”, „ślusarni”, „stolarni” „gięciarni rur” pomieszczeniu „walcarek” itd. Skwitujmy tylko, że parterowy budynek właścicieli(dziś już nie obecny), w którym mieściło się również biuro stał frontem do ul. Dąbrowskiego, a szczytem do Podgórnej.

Fabryka działała bardzo prężnie i jak zapisano w wykazach z profesjonalizmu właścicieli oraz zatrudnionych w niej rzemieślników korzystali okoliczni włodarze gorzelni. Fabryka była znana również i za granicami kraju, między innymi na Litwie oraz Węgrzech. W opowiadaniach rodzinnych górował przekaz, jak mój dziadek Józef Kolański – mistrz ślusarstwa rocznik 1870 pracujący w fabryce Zaremby przywiózł z trwającej pięć miesięcy wyprawy do Miszkolca sadzonki winorośli do swojego ogrodu.

Jak nadmieniłem wcześniej fabryka mogła działać do stycznia 1945 roku, a to powodem, iż rodzina Zarembów miała korzenie niemieckie. Podczas okupacji nosiła nazwę „Władysław Zaremba Erben Mechanische Werkstătten Konin Wartherland”.

Koniecznością jest podkreślić, iż pracujący w niej Polacy byli traktowani z szacunkiem, a wewnątrz zakładu zarówno właściciel, jak i pracownicy rozmawiali ze sobą po polsku. W przekazach pozostała pamięć, że nie raz, czy dwa właściciel fabryki załatwił im „bezugsschein”- czytaj talon na zakup między innymi butów. Nic dziwnego, bowiem ród Zarembów był głęboko zakorzenionym w polskość, oraz tradycje miasta, a wystarczy przypomnieć, iż Hugo Zaremba był jednym z inicjatorów, oraz należał do aktywnych członków komitetu budowy gimnazjum przy ul. Mickiewicza. To wojna spowodowała, że udając musieli stać po przeciwnych stronach. Nie znam dalszych losów rodziny Zaremby, a jest dla mnie tylko wiadomym, że w styczniu, tuż przed wkroczeniem Rosjan opuścili Konin. Po wojnie fabryka działała nadal, lecz pod nazwą „Techniczna Obsługa Rolnictwa”.

W 1951 roku przekształcono ją na warsztaty Zasadniczej Szkoły Metalowej. Iluż absolwentów mieszczącej się w tym miejscu popularnej „Metalówki” swoją fachowością zasiliło konińskie zakłady?! Obecnie warsztaty oraz zaplecze fabryki pozostały już tylko w opowiadaniach. Nie byłbym sobą gdybym retrospekcji nie zakończył mającą dramatyczny wymiar anegdotą. Po drugiej stronie ulicy opowiadanego miejsca po fabryce Zaremby dojrzymy dwupiętrową kamienicę należącą – podobnie jak młyn do rodziny Kowalskich. Podczas okupacji mieściło się tutaj kasyno oraz „dancing”.

Z obawy przed razami oraz szykanami mieszkańcy z tamtych rejonów chyłkiem przemykali pod murami fabryki Zaremby, by nie trafić na opuszczających lub wchodzących do kasyna Niemców. Hipotetycznie wyobraźmy sobie miny Niemców nieświadomych, że po drugiej stronie wówczas ulicy Graf Ceppelin Strase – za murami fabryki można było nie bać się być Polakiem. Co by się stało z właścicielami zakładu oraz załogą gdyby jakiś „życzliwy” doniósł o owych faktach władzom ?

Tadeusz Kowalczykiewicz