Wspomnienia pojawiają się przy różnych okazjach i często łączą się z wykonywanymi w danym momencie pracami, stąd podczas budowy skalniku na posesji stadła mojej córki przypomniałem sobie wniosek sprzed laty: – młodość wyposażona w całą paletę zalet posiada również i wady. Jedną z nich – jest nadmierna ufność we własne siły oraz posiadane umiejętności:
W ogrodnictwie rodziców multum kłopotu sprawiał „mieszkający” po środku ogrodu olbrzymi głaz narzutowy. Według legend tego typu głazy były ciskane przez diabły…, lecz moi przodkowie pomijali ową diabelskość… prawiąc o obecnej wówczas na tym terenie cegielni.
Gdybali na podstawie pozostałych po niej złomków, że właśnie tutaj formowano cegły na budowę „dawnego Konina” np. kościoła św. Bartłomieja, czy też kamienicy Zemełki… Cegielnia po wyczerpaniu zasobów gliny przeniosła się na południowe rubieże miasta…, a kamień pozostał. Stając się w pełni znaczenia tego słowa młodzieńcem, postanowiłem rozprawić się z głazem.
Podbudowany wielogodzinnymi ćwiczeniami ze sztangą…, wyposażony w dziesięciokilowy młot przystąpiłem do rozprawy. Ufny w swoją siłę otoczyłem głaz uderzeniami młota…, wraz z upływem czasu ciosy stawały się coraz wolniejsze oraz słabsze. Tato sekundujący moim bezowocnym wysiłkom – zapewne w wyniku ojcowskiej troski o zdrowie skwitował: Zostaw… mój kolega przez wiele lat był kamieniarzem, teraz jest na emeryturze – poproszę i rozłupie głaz. Ja, mierzący ponad 180 cm wzrostu przy stu kilogramach wagi, oczami wyobraźni widziałem siłę kamieniarza… Na drugi dzień po powrocie z pracy na podwórzu zobaczyłem mężczyznę lat ponad sześćdziesiąt oraz wzroście podobnym do wieku – który okazał się być kamieniarzem.
Tylko wpojony automatyzm spowodował, że nie wybuchnąłem śmiechem. Znajomy ojca ze skórzanej teczki wyjął mały młotek oraz przecinak… na co spoglądałem już z dużym zaciekawieniem – bowiem zarówno sam kamieniarz oraz jego narzędzia wzbudzały we mnie politowanie. Kolega taty zanim przystąpił do pracy w luźnej rozmowie wymieniał przedwojenne nazwy ulic naszego miasta, stąd wywnioskowałem, że był rodowitym koninianinem. Jak On potrafił opowiadać!!!
Prawił o bruku układanym przez niego na ulicy Zielonej…., wspominał o problemach z akceptacją rynsztoków po położeniu nowej nawierzchni przy ulicy Ogrodowej…. Chwalił stanowczość „legendarnego” burmistrza Konina Ludwika Ganowicza. Wspomniał jego wielokrotne wizyty na placach budów zlecanych przez miasto.
W pewnym momencie przestał uderzać młotkiem w przecinak i jakby w wielkim zamyśleniu prawił…., za Grędkiewicza (burmistrz), to dopiero zaczęła się robota… miasto się rozbudowywało, stąd zlecenia waliły się jedno za drugim…. Kamieniarz w swoich retrospekcjach powrócił również do pracy w kamieniołomach z czasów okupacji niemieckiej. Wsłuchany w miarodajny stukot młotka, oraz zafascynowany
Jego słowami zupełnie nie zwracałem uwagi na głaz. W pewnym momencie spojrzałem na kamień i oniemiałem: Do tej pory był „olbrzymem” – a teraz stał się „polnym” kamieniem wokół którego ścieliło się mnóstwo skalnych odłamków. Ledwo wydobywając z siebie głos zapytałem; Jak pan to zrobił?
Przecież, ja nie mogłem rozbić go tym wielkim młotem? W oczach kamieniarza pojawił się figlarny uśmiech… tak bliski „przedwojennym” mieszkańcom grodu nad Wartą, a z ust popłynęło wyjaśnienie: Widzisz synu, kamienie „rosną”. Przyjrzyj się uważnie, a na głazie zobaczysz prawie niewidoczne rysy. Teraz przystaw przecinak w miejsce rysy i uderz młotkiem. Bez szemrania wykonałem polecenie i ku mojemu zaskoczeniu od „resztek”, jaka pozostała po głazie odłupał się spory kawałek. Widzisz… – kontynuował kamieniarz od siły ważniejszym jest rozum oraz praktyka, a tym młotem – to ty byś się…. machnąwszy ręką nie dokończył…, ale ja wiedziałem, co miał na myśli.
Ilu takich Nauczycieli – niepozornych posturą, a wybitnych umysłem oraz praktyką spotkaliśmy w swoim życiu?
Tadeusz Kowalczykiewicz