Po latach, to nawet siermiężność może jawić się miłym wspomnieniem. W swoich poszukiwaniach „dawnego Konina” Tomek Biedziak po raz kolejny trafił w mój czuły punkt, a ponieważ dotyczy przaśnego epizodu z historii miasta, stąd w pierwszych słowach nieco naiwne wyjaśnienie. Dzięki dotarciu do archiwum ówczesnego administratora „Łaźni miejskiej” przytoczył – co jest oczywistym tylko suche dane, natomiast dla wielu podobnych do niżej podpisanego ówczesna łaźnia, to coś więcej niż cyfry.
Oprócz tragizmu, jaki niosły dla Polski rozbiory, przynależność Konina do zaboru rosyjskiego, skutkowała zastojem w rozbudowie infrastruktury, a to powodem iż władze carskie uważały, że nie należy inwestować w miejscowości przygraniczne. Dla przykładu Strzałkowo leżące po stronie zaboru pruskiego o rzut kamieniem od granicy posiadło całą sieć wodno –kanalizacyjną. Natomiast Słupca, podobnie i Konin już nie. Po odzyskaniu niepodległości w sposób bardzo powolny starano się owe zaniedbania nadrobić, lecz wymagało to czasu, oraz finansowego nakładu. Z tak prozaicznych powodów jeszcze do początku lat sześćdziesiątych, tylko w nielicznych kamienicach znajdowały się hydrofornie, dzięki temu rezydujący tam mieszkańcy korzystali z kurasków zamontowanych w ścianach. Dla innych, wszelkie kąpiele łączyły się z nieodzownymi, wanienkami, miskami, wodniarkami oraz wiadrami majestatycznie skrywanymi makatkami.
Na szczęście dla mieszkańców grodu z koniem w herbie funkcjonowała elektrownia miejska przy ul. Staszica oraz rektyfikacja na Garncarskim Przedmieściu. Z tak prozaicznych powodów nadmiar ciepłej wody będącej efektem „ubocznym” przy produkcji prądu oraz destylacji alkoholu zostawał gratisowo udostępniany mieszkańcom miasta. Dodatkowo wraz z uruchomieniem elektrowni, oddano do użytku „Łaźnię Miejską”. Wspomniane miejsce dokonywania ablucji cieszyło się powodzeniem do początku lat siedemdziesiątych.
Lato, to domena kąpieli oraz czynności związanych z praniem na brzegach Warty, tudzież Strugi. I tu delikatna pochwała dla ówczesnego „chemicznego zacofania”, bowiem wówczas wszechobecnym środkiem piorącym stawało się mydło „Biały Jeleń”, stąd o zanieczyszczaniu środowiska nie było mowy. W momencie, gdy zaokienne krajobrazy pokryła plucha, tudzież mróz zawisł na okiennych szybach … wówczas w piątkowe i sobotnie popołudnia oraz wieczory zapełniała się poczekalnia łaźni miejskiej.
Na wprost wejścia od strony ul. Kilińskiego posadowiono miejsce dokonywania opłat, a po obu stronach ustawiono ławki. Potencjalny klient nabywał bilet, by na wspomnianych siedziskach karnie czekać na swoją kolejkę. Łazienna, przenikliwym głosem co jakiś czas informowała:- czwórka wolna…., wówczas kolejkowicz zrywał się z miejsca i maszerował do kabiny opatrzonej wywołanym numerem. Nieoceniona kobieta, oprócz dbałości o higienę, stanowiła rodzaj „zakładowego zegara”, ponieważ korzystającym z wanien przypominała: – już czas…. piątka i siódemka kończy… Zainstalowane w łaźni wanny, podobnie i budowa elektrowni sięgały korzeniami końca lat dziesiątych XX wieku, stąd ich gabaryty równały się wymiarom basenów kąpielowych. W łaźni oprócz pojedynczych kabin znajdowały się dwie podwójne, oraz prysznic. To „ostatnie” cudo techniki nie cieszyło się zbytnim zainteresowaniem. Pobyt w łaźni dla osobników zbliżonych do mojego wiekiem, to nie tylko kąpiele… ponieważ już samo wyczekiwanie na przynależny „numer” niosło pozytywny wymiar, gdyż starsi „kolejkowicze” snuli opowiadania, co było dla nas wspaniałą okazją poznawania zarówno ich, podobnie historii miasta. Również spoglądanie na podróżnych, oraz autobusy odjeżdżające z dworca autobusowego umiejscowionego naprzeciwko, słały się marzeniami o odbytych, tudzież przyszłych podróżach.
Pobyt w łaźni dawał także możliwość potwierdzenia lub zanegowania powiedzeń, czy też przysłów. Pozwolę sobie przytoczyć jedno z nich: – spiesz się powoli. Wymiary żeliwnej kadzi powodowały, że osobnicy w „krótkich majteczkach” śmiało mogli korzystać z wanny we dwóch. Taka szansa obniżała koszty, a przecież po drodze do domu była cukierenka… Niestety nic za darmo, dlatego zawsze jest coś… za coś, i w tym momencie wkradała się szansa na weryfikację powiedzenia – spiesz się powoli. Wiadomym jest, że po jednej ze stron wanny znajduje się otwór spustowy. Z tak prozaicznych powodów każdy z nas chciał się znaleźć po tej „lepszej” stronie. Niestety w wyniku „pośpiechu” zarówno na zwycięzcę oraz pokonanego spadały przykre doznania. Po każdej kąpieli, celem odkażenia, wanny posypywano środkiem chemicznym i brak spłukania owego środka – w tym wypadku przyczyną pośpiechu skutkował, że do domu wracaliśmy czyści…, lecz z czerwonymi zadkami.
W szkole często słyszeliśmy, że ciekawość jest pozytywną zaletą dziecięcego charakteru, dlatego i my podczas wizyt w łaźni ową zaletę staraliśmy się rozbudować. Nie wiedzieć czemu ścianki działowe, a raczej fugi pomiędzy płytkami zdobiły maleńkie otwory. Wymienione ażury personel obsługujący łaźnię cotygodniowo łatał… jednakże niekiedy nie zdążył… i wówczas sokole oczy przywierały do otworu…. Często zaspokajającego ciekawość z fascynacji wyrywał głos: – pani W…. z trójki podglądają!!!! Wówczas niczym skały sezamu otwierały się drzwi i stojąca w nich łazienna perorowała; ja wam dam podglądać… (tu padały określenia). Jeszcze raz…. i wynocha z łaźni…. więcej wasza noga tu nie stanie…
Przywołane zaleto – wady dziecięcej naiwności, są tylko naiwnym wspomnieniem, natomiast od tamtych czasów słowa, że – Kobieta zmienną jest!!!., kładą się dla mnie opoką. Miałem to szczęście, że panią łazienną znałem na co dzień, ponieważ była mamą mojego kolegi Zygmunta. W domu objaw serdeczności oraz tolerancji dla naszych wybryków, natomiast w pracy tytan, oraz osoba w sposób bezdyskusyjny przestrzegająca oraz wymagająca stosowania się do obowiązującego regulaminu.
Od tamtego czasu mija przeszło pół wieku… czy obecnie chciałbym skorzystać z ówczesnej wygody? Przywykły do obecnych standardów – pewnym jest, że nie….!!! Natomiast oddałbym wszystko, bym ponownie mógł usiąść na „kolejkowej” ławce i usłyszeć głos łaziennej, posłuchać opowiadań mających tak szerokie spektrum, że ich spisanie wymagałoby niezmierzonych ilości papieru.
Tekst i zdjęcie Tadeusz Kowalczykiewicz