Minął kwiecień, minął maj, a w okna zapukał miesiąc biorący genezę od owada czerw pozywanym.

W okresie kanikuły – podobnie w inne okresy zwykłem z racji chętnie spełnianego obowiązku spacerować z wnuczką po parku. Jednego z dni wypełnionych ciepłem, oazę zieleni wizytowaliśmy rankiem.

Wędrując wśród drzew oraz krzewów okraszanych świergotem ptaków doszedłem do wniosku, iż wspomnienia u nieco już „dojrzalszych” osób, a związanych z parkiem stają się bardzo monotematyczne. W swoich retrospekcjach najczęściej powracamy myślami do modrzewiowej altany, muszli koncertowej, czy mostku posłanego pomiędzy dwoma stawami.

Zatem sięgamy myślą miejsc oraz obiektów będących dla obecnego pokolenia „wędrówką” w nieznane. Retrospekcje związane z romantycznymi uniesieniami, czy randkami – co wydaje się naturalnym zawężamy już do minimum. Pozwolę sobie przypomnieć, że spacerując po tym zielonym ogrodzie spotykały nas miłe, ale zdarzały się również i niechciane przygody. Jestem przekonany, że z większością drzew, ławek, zakamarków łączy nas wiele wspomnień, dlatego przypisujemy im tylko znane sobie nazewnictwo.

Z tak prozaicznego powodu proponuję – na przykład na łamach internetowego „Głosu Konińskiego” stworzyć coś w rodzaju wielopokoleniowego bedekera związanego z parkiem im. Fryderyka Chopina w Koninie. Ze swojej strony zasugeruję pewną podpowiedź: Otóż podczas spaceru „zdjąłem” aparatem fotograficznym drzewo nazywanym w kręgu rodzinnym oraz moich przyjaciół: „głupi kowal”. Skąd taka nazwa?

Otóż z drzewem wiąże się pewna anegdota.

Przed wielu… wielu laty – czego nawet najstarsi górale nie pamiętają na „kąpielisko” posadowione wokół „wodospadu” na rzece Powie udawało się per pedes tudzież rowerem. W jeden z wakacyjnych wieczorów pędząc na swoich welocypedach wracaliśmy do domu przez park, a mnie przypadł zaszczyt ów „peleton” prowadzić.

Pomny rosnącego na środku dębu po łacinie zwanego Querus – w sposób oczywisty go ominąłem. Niestety kolega jadący tuż za mną tego nie uczynił. Przyjaciel wśród wielu emocjonalnych słów, odpowiedzialność za „katastrofę” zrzucił na mnie obrzucając epitetem: głupi kowal – biorący początek od nazwiska Kowalczykiewicz.

Ileż miłych wspomnień wiąże się ze słowami ojca kolegi, gdy tenże śmiejąc się przestrzegał; Jedźcie …jedźcie … byście na „kowala” podobnie jak Roman nie wpadli!! Mało kto pamięta, że w dąb rosnący po lewej stronie od wejścia do parku w połowie lat sześćdziesiątych uderzył piorun.

Do dzisiejszego dnia po owym zdarzeniu pozostała nienaturalnie powstała bruzda. Ostatnio wiodąc swoją synową, syna oraz wnuka przez park opowiedziałem, że w naszym języku ów pomnik przyrody nazywaliśmy „rażony piorunem”? Wspomnieniowe nazewnictwo wpisywane do „parkowego bedekera” nie powinno zawierać przedziału czasowego, bowiem jestem pewien, że wśród dzieci „rodzą” lub „zrodzą” się przeróżne nazwy.

Dla przykładu wnuczka pamięta, iż w każde święto u zbiegu dwóch parkowych alejek miejsce „zajmował” „pan z lodami” , stąd nie potrafiąc wówczas w sposób fonetyczny artykułować smakowych potrzeb na owe miejsce wołała „lolo”!

Jestem przekonany, że nazwa miejsca „lolo” – podobnie jak innych w rodzinnym gronie pozostanie na zawsze.

Tadeusz Kowalczykiewicz