Przesąd – zabobon, jak określa zapis encyklopedyczny; – to bezpodstawna wiara w istnienie związku przyczynowo – skutkowego między danymi zdarzeniami.

Koninianie podobnie, jak ogół mieszkańców Polski wiele przesądów zapożyczyli, a inne na przestrzeni lat tworzyli i budowali sami.

Pierwszym z wybranych przesądów przyznając, że przez niżej podpisanego nadal kultywowanym, jest pamięć, by nie witać się przez próg, ponieważ takie powitanie przynosi nieszczęście. Wierzenie ma korzenie w pogaństwie i pochodzi najprawdopodobniej z Rusi, bowiem tam spopielane ciała zmarłych chowano pod progiem domostwa. Aczkolwiek i w Irlandii celem przebłagania złych mocy na progi domostw wystawiano poczęstunek. Zatem licho nie śpi, stąd sugeruję uważać, by przekraczając granicę jakiegoś sacrum o próg się nie potknąć, a przez to gospodarzom profanum nie uczynić.

Bardzo długo pokutującym zabobonem była obawa przed spotkaniem na swojej drodze mnicha lub zakonnicy. Źródła owego gusła domniemać należy wśród ludów zamieszkujących teren południowych Karpat, ponieważ w ich podaniach głowę diabła podobnie i śmierci zakrywał kaptur.

W Koninie zadomowiły się również przesądy około gospodarskie, z tego powodu mieszczki ze zgorszeniem patrzyły na sąsiadki wyrzucające o zmroku śmieci, pomne słów: gdy śmieci o zmroku wyrzucasz, to jakby gospodarstwo wyrzucać.

Natomiast bystre i wszechobecne oko sąsiadki nigdy nie zakłóciło spokoju drugiej widząc pajęczynę w jednym z narożników domostwa. Według wierzenia pająk spuszczający się po pajęczynie przed południem dostatek domostwu przynosił.

Wszem i wobec wiadomym jest, że drzewiej w wielu częściach miasta w rozlicznych komórkach oraz chlewach znajdował miejsce żywy inwentarz. Z tego powodu gospodynie chcąc od drobiu urok odpędzić, lub tfu…, tfu…, tfu, żeby żadna kura nie zmieniła właściciela, odłamywały po kawałku z piór następnie zakopując je w ziemię.

Natomiast inne nadobne gospodynie w celu odegnania choroby – w zamyśle uzyskania obfitych plonów, rosnące w przydomowych ogródkach krzaki pomidorów ozdabiały czerwonymi kokardkami.

W Koninie nie tylko szewcy mieli swój dzień, ale i przedstawiciele innych zawodów po „bujnie” spędzonej niedzieli na inny niż poniedziałek odkładali rozpoczęcie nowych zadań. Przywiązywanie uwarunkowań do wszelkich dni, czy miesięcy ma o wiele głębsze korzenie. Początków należałoby szukać w tradycji rzymskiej, bowiem rozpowszechniony tam kult czczenia bogów, czy świąt wiązano z jakąś datą. Należy zauważyć, że do chwili obecnej panuje przesąd, że tylko małżeństwa zawarte w miesiącu mającym literkę „r” w nazwie będą szczęśliwe.

O tym, co może przynieść robienie czegoś w środę, czwartek albo w piątek i to trzynastego, a nie daj Boże w niedzielę … nie wspomnę. W krajobraz miasta wpisały się i gusła zdroworozsądkowe, stąd przestrzegano zasady, aby po opuszczeniu domu nie wracać po zapomnianą rzecz.

Przodkowie wychodzili z ekonomicznego założenia, ponieważ powrót do domu zawsze wiąże się ze stratą czasu, zatem lepiej przed wyjściem pomyśleć, by czegoś nie zapomnieć.

Z dzieciństwa wyniosłem pamięć o przestrogach dla dziatwy wgapionej w palący się ogień; – gdy palące się drewna zapiszczą, to znak, że dusza cierpiąca w czyśćcu się odzywa. Natomiast dym gryzący w lewe oko oznaczał przyszłą radość, a w prawe nadejście łzawych dni.

Grzebiąc w pamięci oraz w zapiskach jestem pewien, że odkryłem przyczynę witalności oraz pogody ducha, jaka cechowała dawnych mieszkańców Konina. Powodów należy upatrywać w…. wiadrach. Tak…, tak w wiadrach…. Bowiem jak głosił przesąd: gdy kogoś z pełnymi wiadrami zobaczysz, będzie, to oznaka, że los ci szczęście przyniesie.

W ówczesnym Koninie wodę pozyskiwano z pomp rozmieszczonych w różnych punktach miasta, stąd częste i niezależne od pory dnia „wędrówki ludów” z wiadrami do owych krynic.

Czyżby niekiedy marsowa mina wśród obecnych mieszkańców, była wynikiem postępu i możliwości korzystania z kranów zainstalowanych w mieszkaniach?

Tadeusz Kowalczykiewicz