Winkiel Wiosna w pełni…, prace remontowe nabierają rozpędu…, dlatego mogłem usłyszeć rozmowę wywołującą uśmiech na mojej twarzy. Jeden z pracowników ocieplający budynek poprosił drugiego o winkiel.

Słowo Winkel pochodzi z języka niemieckiego i służy do określenia narożnika, rogu domu lub ulicy, ale jest również nazwą przyrządu wyznaczającego kąt prosty. Podobnie jak wiele innych wyrazów zapożyczonych z mowy niemieckiej uległ zmiękczeniu, stąd mówimy winkiel.

Wspomniany rzeczownik w mowie potocznej „dawnego” Konina odgrywał rolę słowa bazowego pełniącego bardzo urozmaiconą rolę. Na przykład można było posłużyć się nim celem określenia miejsca spotkania. I tak domownicy z okolic palcu Wolności winkiel przypisywali do narożnika dawnej restauracji Trenklera.

Natomiast w zrozumiałej opozycji do tego poglądu byli mieszkańcy ulic Reformackiej, Kościuszki, Wodnej, czy Dąbrowskiego. Jednakże wszystkich cechowała pewność, że przed seansem w kinie Górnik na swoją wybranką poczekają na umówionym winklu. Nie muszę nadmieniać, że w nerwowym oczekiwaniu, często zza niego wyglądali. Winkiel stawał się pewnego rodzaju nawigatorem, na przykład celem zakupu pijących krew kręgowców. Dlatego biegły w sprawach leczniczych mieszkaniec starówki, tłumaczył zainteresowanemu; Pójdziesz pan na targowicę, a tam, zaraz na winklu stoi sprzedawca pijawek. U niego kupisz, najlepsze. Jako przestrogę dodawał Uważaj pan! Inni mogą sprzedać końskie! Słowa winkiel używano również do podkreślenia drastyczności sytuacji.

Na moment powróćmy wspomnieniami do początku lat sześćdziesiątych wtapiając się w rozmowę kupujących na targowicy: Kochaniutka, popatrz, co za uparciuch z tej przekupy!

Na złotówkę nie chciała opuścić. Złociutka, a widziałaś jak spojrzała na ciebie z winkla? W tłumaczeniu na nasze oznaczało złowrogie spojrzenie ze strony sprzedającej. Zdarzało się również, że zagadane nastolatki zbyt długo stały przy zbiegu ulic. Wówczas mama jednej z nich z wyrzutem kwitowała sytuację: Nie przystoi żeby dziewczyny stały na winklu, jeszcze wezmą was na języki. Pozostawiam w sferze domysłów, dlaczego „narożnikowe” rozmowy dziewczyn tak zirytowały opiekunkę.

Odpowiednio użyty rzeczownik potrafił pełnić dwojakie funkcje. Nieraz stawał się atutem w podkreślaniu fachowości, ale również mógł służyć do dyskredytacji konkurenta. W czasach gdy piece kaflowe były nieodzowną ozdobą naszych mieszkań mogła zdarzyć się przedstawiona sytuacja. Jak wiadomo wskutek braku odpowiedniej eksploatacji, tudzież upływu czasu piece ulegały zniszczeniu. Wówczas do naprawy lub postawienia nowego zapraszano zduna. Wspomniany zdun starał się na miejscu zgodzić robotę – bowiem w ten sposób określano zawarcie umowy. Zwykle pod koniec rozmowy nasz fachman podawał cenę za usługę, jednakże widząc zawahanie w oczach gospodyni dziwił się: Za drogo? To może pani weźmiesz tego partacza? – tu padało nazwisko. Proszę bardzo! Tylko u niego nic winkla się nie trzyma.

Owa przestroga oznaczała, że wówczas piec będzie postawiony bez znajomości rzemiosła, natomiast z jego strony…. Nawet czasy, gdy w mediach pojawiły się informacje, że Łajka…, że Gagarin…. nie przysłoniły wszechobecnego winkla. W momencie, gdy Jan Janiak w podwórzu posesji przy ul. 3-go Maja 6 postanowił otworzyć piekarnię, do postawienia pieca zatrudnił mistrza murarstwa Leona Urbaniaka. Wówczas okoliczni mieszkańcy szeroko otwierali oczy na „cuda”, jakich przyszło im być świadkami.

W napięciu oraz z otwartymi ustami przysłuchiwali się dysputom prowadzonym pomiędzy inwestorem, projektantem, a wykonawcami. Jednego dnia dowiedzieli się, że sposób ułożenia rur, spowoduje, iż mistrzowi murarstwa nie uda się złapać winkla – co w konsekwencji może spowodować katastrofę budowlaną. Buchający w niedalekiej przyszłości żar z pieca…, przeogromne ilości cegły…, rejwach na budowie stały się tylko tłem, ponieważ liczyła się tylko konieczność „złapania” odpowiedniego winkla. Widocznie Leon Urbaniak „złapał” go należycie, bowiem piekarnia funkcjonowała przez wiele…, wiele lat. Minęły dziesiątki lat, a nie dalej jak wczoraj ukochany winkiel znów przypomniał o swoim istnieniu.

W szafce na buty często samoczynnie otwierają się drzwiczki. Na wszelki wypadek pominę gdybania o moim rękodzielnictwie…, bo z tym winklem u wykonawcy…

Tadeusz Kowalczykiewicz