W jednym z rozdziałów książki Theo Richmonda pt. „Szetel uporczywe echo”, napotkałem fragmenty, będące uzupełnieniem wiadomości odnośnie budowy „Gimnazjum Żydowskiego” przy ulicy Wodnej. Po II wojnie światowej, w budynkach znalazła lokalizację Szkoła Podstawowa nr 2 im. Marii Konopnickiej. Od początku lat sześćdziesiątych miałem zaszczyt być uczniem wspomnianej, stąd niczym bumerang powróciły wspomnienia z lat dziecięcych. Powodem wędrówki w przeszłość stała się tajemnicza osoba z którą się wówczas zetknąłem.
Nie mogę sobie przypomnieć dat oraz osoby informującej, że następnego dnia nie odbędą się lekcje. Pełną radość o relaksie zmąciła dalsza część informacji… Co prawda mieliśmy dzień wolny od nauki, lecz musieliśmy się punktualnie o godzinie ósmej stawić w szkole. Pytając o powody, otrzymaliśmy zdawkową odpowiedź:„… Jutro odwiedzi naszą szkołę jej przedwojenny dyrektor”. Kto miał przyjechać? Jak się nazywał? Pytania pozostawały tajemnicą. W zakamarkach umysłu nie odnalazłem okoliczności, w jakich przekazałem rodzicom otrzymaną wiadomość, natomiast w pamięci utkwiła rozmowa z tatą. Pomny opowiadań małomiasteczkowości przedwojennego Konina wiedziałem, że prawie „wszyscy” się w nim znali – przynajmniej z widzenia. Pytany, czy pamięta przedwojennego dyrektora szkoły, uśmiechnął się kwitując: -„…Nie synu, nie znałem, ani nie pamiętam…, gdyż dzieliła nas przynależność do innego kręgu kulturowego. Zrozumiesz powody, gdy lepiej poznasz życie. Pamiętaj jednak, że po tragedii, jaka spotkała ten Naród, odwiedziny tego Pana w waszej szkole, mają wielkie znaczenie…”.
W głowie ledwo odrastającego od ziemi chłopca kołatały się myśli. O czym oni wszyscy mówią? Jaki naród? Z tym oraz wieloma pytaniami pozostałem sam. Na dziedzińcu szkolnym, mając na uwadze „zagadkowe” słowa Taty, uważniej obserwowałem swoich wychowawców. Trzon kadry nauczycielskiej stanowili pedagodzy ze stażem nauczycielskim sięgającym lat przedwojennych i to wśród nich zauważyłem największe wzruszenie. Tłumaczyłem bardzo prozaicznie: – Zapewne pamiętają go z przed wojny… Oczekiwany gość… w asyście dyrektora szkoły, wraz z towarzyszącymi osobami, podszedł do delegacji szkolnej…. Na akordeonie odegrano hymn państwowy… Starsze koleżanki wręczały kwiaty… Przebieg uroczystości, nie różnił się niczym od innych, dlatego moje zdziwienie wywołały łzy w oczach nauczycieli. Wówczas nie mogłem pojąć, co tak szczególnego było w osobie witanej?
Stojąc karnie coraz uważniej przyglądałem się starszemu panu.., jednakże zarówno postura, podobnie ubranie, niczym szczególnym nie wyróżniało go z pośród towarzyszących mu mężczyzn. Nie przypominam słów powitania ze strony dyrektora szkoły Józefa Rybarskiego. Pamiętam, że po zakończeniu części oficjalnej nauczyciele polecili nam się rozejść…, a my… szczęśliwi z „wolnego”, zajęliśmy się „bardziej frapującymi” sprawami… W połowie lat siedemdziesiątych budynek szkoły, do której uczęszczałem, kolejny raz zmienił swoje przeznaczenie… Dopiero po latach, studiując historię Konina, dowiedziałem się, kim był ów tajemniczy gość. Z radością stwierdziłem, że byłem, co prawda niemym…, ale jednak świadkiem odwiedzenia szkoły przez Leopolda Infelda.
Leopold Infeld urodził się w 1898, zmarł w 1968. W latach 1922/24, był dyrektorem Gimnazjum Żydowskiego w Koninie. Z wykształcenia fizyk, ukończył Uniwersytet Jagieloński. Wykładał na uniwersytetach w Toronto i Uniwersytecie Warszawskim. W latach 1936- 38 współpracował z Arturem Einsteinem. Autor książek popularno – naukowych: „ Nowe drogi nauki”, „Kwanty i materia”, „Ewolucja fizyki”. Publicysta oraz pisarz, autor publikacji: „Wybrańcy bogów”, „Szkice z przeszłości”, „ Kordian fizyka i Ja”. Uzupełnieniem danych okazała się lektura książki Theo Richmonda. Wówczas niczym puzle ułożyły się zebrane wiadomości. Zastanawiałem się, czy moi nauczyciele, mogli znać osobiście Leopolda Infelda, gdy ten był dyrektorem gimnazjum? Przyglądając się datom urodzenia pedagogów, sądzę, że nie. Mając dziesięć czy czternaście lat, nie za bardzo przejawia się zainteresowanie dyrektorami innych szkół. Podobnie przeszkodą w znajomości, stała również przynależność do odmiennych wyznań religijnych. Przypuszczam, że serdeczność, z jaką go wówczas witali wynikała z nostalgii za Koninem lat ich młodości. W jego osobie widzieli współmieszkańców miasta, tragicznie wydartych z jego historii…
Po latach zrozumiałem, że łzy spływające po policzkach nauczycieli, były pewnego rodzaju wyrazem kondolencji złożonych na ręce Leopolda Infelda dla rodzin pomordowanych. Ówczesną wizytę pamięta również syn Leopolda, Eryk z którym miałem przyjemność wymienić kilka zdań. Ps. Leopold Infeld, jako dyrektor Gimnazjum Żydowskiego przebywał w Koninie tylko dwa lata. Od autora książki podobnie zapisów archiwalnych dowiedziałem się, że wspomniany w 1924 roku opuszczał Konin pełen subiektywnych wrażeń odnośnie wrogości władz miasta, oraz stosunków panujących w mieście.
Jednakże po latach, zmienił swój pogląd, powracając we wspomnieniach do pobytu w grodzie nad Wartą z pewnym sentymentem oraz nostalgią. Czytając wspomnienia ludzi związanych z moim miastem, utwierdzam się w przekonaniu, że nikt, kto przebywał w Koninie, choćby chwilowo, nie pozostanie na jego urok obojętnym.
Tekst i zdjęcie Tadeusz Kowalczykiewicz