Żakinada – czytaj sprzed … ho… ho…, pół wieku temu. Niedawno kolega przesłał mi podobno „fruwające” po Internecie zdjęcie. Nie znam autora, podobnie daty jego wykonania, jednakże wydaje się iż mój kierunek wspomnień jest słusznym: Styczeń roku 1966 był wyjątkowo mroźnym…

Niedogrzane klasy w Szkole Podstawowej nr 2 w Koninie przy ul. Wodnej powodowały, że dzieci podczas lekcji siedziały opatulone płaszczami. W jeden z początkowych dni roku temperatura w klasach stała się wręcz upalną…, a powodem nie była szczodrobliwość aury, lecz komunikat: – W połowie czerwca, w ramach obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego, na jeden dzień „władzę” nad miastem przejmą dzieci.

Punktem kulminacyjnym uroczystości będzie przemarsz ulicami Konina „przebierańców”. Od tego momentu nauczyciele, opiekunowie, podobnie i dzieci znaczną część czasu skupili na planowaniu strojów do tego pochodu. Ponieważ prawie każdy z chłopców chciał być „kowbojem”… no, co niektórzy Winnetou lub „Zorro”, stąd zrodziła się konieczność dokonania głębokiej orki w naszych umysłach.

Nauczyciele podpierając się wieloma argumentami przekonywali nas, że są to postacie kulturowo obce naszej rzeczywistości. Sugerowali, że z okazji milenium jest wręcz koniecznością wcielić się oraz przybliżyć postacie związane z historią Polski. Najwięcej problemów stwarzały dziewczyny, ponieważ wszystkie – zresztą bardzo słusznie inspirowały do roli księżniczek… no w ostateczności dam dworu, stąd żadnej nie odpowiadała rola mieszczki lub o zgrozo przekupki. Po sporządzeniu planów działania warsztaty rzemieślnicze, domy prywatne, mieszkania, zamieniły się w pracownie rekwizytów.

Niezliczone ilości zebrań, pomysły na nich przedstawiane różniły rodziców, jednakże w jednym panowała pełna zgodność: – „Dwójka” w „żakinadzie” winna wypaść najokazalej! Zaangażowanie, ambicje opiekunów wraz z altruizmem rzemieślników zaskakiwały wszystkich. Dla przykładu; pracownia państwa Walczaków, na co dzień zajmująca się produkcją nakryć głowy, zamieniła się w warsztat szyjący stroje żakowskie… O warsztatach szewskich modyfikujących, czy też stylizujących papucie na ciżemki nie wspomnę… Wszelkie próby odbywały się z zachowaniem ścisłej tajemnicy, by nikt z obozów „wroga”- czytaj innej szkoły nie przeniknął naszych tajemnic. Za to my, stosując zasadę „Kalego” „zdobyte” informacje, przekazywaliśmy do „sztabów” klasowych.

Wówczas z ust opiekunów dawało się usłyszeć charakterystyczne w Koninie: o rzesz ty… i do pracy przystępowano z podwójną energią. Nadszedł wreszcie ów dwunastego czerwca 1966 roku i na ulice Konina wyległa szeroka rzesza przebierańców. W orszaku reprezentującym „Dwójkę” szli królowie pospołu z kmieciem Popielem… Moje piękne koleżanki słały całusy…, natomiast nam, „braci żakowskiej” czerwieniały uszy słysząc pełne podziwu głosy.

Opiekunowie, nauczyciele podbudowani owymi pochwałami dostawali jakiejś dziwnej „chrypki”, a jakby na komendę wszystkim wpadło „coś” do oka, które dyskretnie wycierali… Harce i swawole na ulicach miasta trwały przez cały dzień, natomiast wieczorem towarzystwo przebierańców przeniosło się do parku miejskiego im. Fryderyka Chopina.

Tam w rytm elektrycznych gitar lokalnego zespołu „Elektrony” dopiero rozpoczęła się szampańska zabawa. Muzycy w składzie: Wiesław Eszrych, Sławek Bobrowski, bracia Jerzy i Czesław Gąsiorowie swą grą na instrumentach, a Wiesław Nożewski śpiewem, umilali bawiącej się młodzieży życie, aż miło.

Nie wszystko było tak kolorowe, ponieważ doszło do zaniechania, a raczej wykroczenia przez ówczesną „Władzę”, bowiem ta zapatrzona w rozbawioną młodzież, zapomniała respektować obowiązujący wówczas zakaz przebywania małoletnich po godzinie dwudziestej na ulicach bez opieki rodziców.

Ze względu, że był to jednorazowy incydent oraz, że czyn dawno uległ przedawnieniu – w łaskawości swojego serca wykroczenie im darowuję, a za doznane wówczas przeżycia, serdeczne dziękuję.

Tadeusz Kowalczykiewicz