O czym to Panie Dzieju mieszkańcy grodu z koniem w herbie po świętach rozmawiają?

– Mój serdeczny kolega przyjechał do Konina pod koniec lat pięćdziesiątych jako maleńkie dziecko. Niedawno – wręcz z wyrzutem powiedział: Widzisz…, ty, to masz o czym pisać. Podczas odwiedzin u ciebie w Starym Koninie, to jakbym wkraczał do innego świata. U was na podwórku wszyscy się znali, byli wobec siebie bardzo serdeczni. Wiesz, że nawet nie przeszkadzał mi brak kanalizacji oraz konieczność biegania za potrzebą na podwórko? Ja od początku zamieszkałem w blokach, niby wygoda, bieżąca woda, ciepło z kaloryferów, ale za to wokół wszyscy obcy. Dopiero po wielu latach zaczęliśmy z sąsiadami znajdować wspólny język.

Ja nie mam, tak jak ty, o czym wspominać. Pijając z Nim z różnych studni, uśmiechnąłem się tylko i zapytałem czy pamięta gdzie w Czarkowie mieściła się remiza strażacka.

Odpowiedział: Oczywiście – przecież po przeprowadzeniu gruntownego remontu od 1960 roku rozpoczęło tam działalność kino „Energetyk”. Pytałem dalej: Często zimą jeździłeś na sankach ze skarpy koło szkoły „siódemki”? Rozemocjonowany pochwalił się ile razy nabił sobie guza.

Z nieukrywaną dumą przypomniał o swoich wyczynach na lodowisku organizowanym między ulicami Dworcową, a Energetyka. Pełen skromności opowiadał o swoim uczestnictwie w Telewizyjnym Konkursie Pięciu Milionów, gdy jako uczeń Szkoły Podstawowej nr 6 pod wodzą Stanisława Cieślaka reprezentował Konin w tej bardzo popularnej na owe czasy imprezie.

Już we wspólnych wspomnieniach zawędrowaliśmy na budowę czwartego osiedla, gdzie przejechaliśmy się wagonikami na szynach dzięki którym transportowano materiał na place budowy. Odwiedziliśmy tartak przy ulicy Dworcowej. Jeździliśmy na karuzeli w ogródku Jordanowskim.

W myślach rwaliśmy jabłka oraz czereśnie z drzew rosnących wzdłuż alei prowadzącej do Morzysławia. Sprzeczaliśmy się o wygląd dawnej skarpy przy skrzyżowaniu ulic Dworcowej oraz Pierwszego Maja. Swarzyliśmy się, w której restauracji podawali najlepsze kotlety schabowe, oraz jak długo trzeba było stać w kolejce za piwem w „Ekspresie”.

Zaskoczył mnie pytaniem o nazwę zespołu muzycznego ze świetlicy przy ulicy Kolejowej – nie pamiętałem. Zadawał coraz więcej pytań o mieszkańcach z drugiego osiedla, datach pobudowania budynków, ulic – sypiąc faktami jak z rękawa. Pełen kontestacji pomstował na ówczesne władze, u których powstał pomysł wyburzenia budynku dworca kolejowego.

Mówił: Wyobrażasz sobie jakże fantastycznie by wyglądał odremontowany ówczesny dworzec, zamiast obecnego „dziwactwa”? Ile wówczas znalazłoby się miejsca na parkingi i przystanki autobusowe? W swoim monologu zwierzał się: Ilekroć przejeżdżam pociągiem przez Koło… zawsze stają mi łzy w oczach, jak widzę ten bliźniaczy budynek stacyjny z Konina.

Swój wywód zakończył stwierdzeniem – widocznie „tam” rządził ktoś mądrzejszy. Przez moment milczeliśmy nim kolega odezwał się ponownie, zastrzegając: Wiesz… tylko się ze mnie nie śmiej, ale ja marzę o kolejce napowietrznej, jaką widziałem w Austrii.

Pełen rozgorączkowania, wręcz uniesienia, snuł swoją wizję: Kolejka połączyłaby „starą” część Konina z „nową”. Wyobrażasz sobie podróż w takim wagoniku nad łąkami kanału Ulgi z przystankiem gdzieś koło parku im. Chopina? Jaką stanowiłaby atrakcję turystyczną, a zarazem promocję dla miasta?

Argumentował możliwość pobudowania kolejki uwarunkowaniami topograficznymi posiadanymi przez Konin. Na zwykłej kartce papieru zaczął rysować plan trasy… Przerwałem mu: … i ty mówisz, że nie masz, o czym opowiadać. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo kochasz swoje…, przepraszam…, nasze miasto.

Tadeusz Kowalczykiewicz