Zanim o ulicy bajać zaczniemy, koniecznym jest dodać, że do czasu posłania drugiego mostu w 1952 roku przez wieki stanowiła jedyny ciąg komunikacyjny prowadzący przez gród z koniem w herbie. Do października 1960 roku- czytaj momentu rozebrania drewnianego mostu jeszcze przez osiem lat była alternatywną drogą dla wszelkich pojazdów toczących się przez miasto.

Przed przyjęciem miana Wojska Polskiego dzielono ją nazwą na dwie części, z których tą od wlotu przy pl. Wolności do mostu sygnowano Mostową, a tą za mostem różnie pozywano, między innymi: Grobla Czarkowska, „za mostem”, Przedmieście Grobla, Przedmieście Słupeckie, Słupecka, Marszałka Józefa Piłsudskiego. W okresie okupacji nazywała się Kakoschke Strasse, a po wojnie Obrońców Stalingradu. Z ulicą wiąże mnie ogrom wspomnień i z tego powodu retrospekcję podzielę na dwie części, z których pierwsza obejmie odcinek od pl. Wolności do mostu.

W okresie dwudziestolecia międzywojennego władzom Konina przyświecała dewiza: jak cię widzą, tak cię piszą. Z tak prozaicznego powodu dbano, by oczy przejeżdżających przez Konin nie kalały nie przystające miastu powiatowemu widoki. I tak, opuszczających gród żegnał napawający dumą, a stojący od końca lat dwudziestych XIX wieku budynek Starostwa – obecny do dziś, lecz jako siedziba Urzędu Miasta, tuż za nim jedni na podstawie danych historycznych, a inni z opowiadań bliskich przywołają obecną w latach 1890- 1924 cerkiew. Kolejni opowiedzą o radości mieszczan pobudowanej z inicjatywy E.P. Michla namiastki dzisiejszych bulwarów.

Lewą stronę ulicy stanowiła zwarta zabudowa miejska. Podczas rozmów, często spotykam się z pytaniami: a pamiętasz….? Nie wszystko ze szczegółami zakonotowało się w mojej głowie, a jedno z przywoływanych „pamiętasz” dziś przywołam. Opowiedzianą zwartą zabudowę otwierał dom, w którym ulokowano sklep z pieczywem. W tym momencie koniecznym jest podparcie się nieco zmienionym sloganem: ten nie zna życia, co nie jadał „szneki z glancem” z tegoż sklepu. O powitaniach przez nauczycieli uczniów ze Szkoły Podstawowej nr 2, którzy bez pozwolenia biegali do sklepu celem nabycia i ukontentowania podniebień „szneką z glancem” nie wspomnę.

U zbiegu ulicy Mostowej oraz pl. Wolności stał kratowy słup, a sam narożnik otaczała barierka. Cóż może być atrakcyjnego w przywołanych elementach. Otóż to jeden z puzzli różniących spojrzenie na Konin przez rdzennych mieszkańców od oglądu przybyłych. Dla wrosłych w miasto słup stanowił pamiątkę o przejściu z „epoki” prądu stałego na prąd zmienny. Należy przypomnieć, że protoplasta dzisiejszych gigantów energetycznych, posadowiona przy ul. Staszica elektrownia do końca swego istnienia wytwarzała prąd stały i to z różnych powodów okresowo. Zatem dla wielu słup był pamiątką „alei” którą „przypłynęło nowe”, w zamian dla innych słup… to kupa bezużytecznego żelastwa.

Barierka, to nie tylko ochrona przed wtargnięciami na jezdnię, lecz dla ówczesnych to miejsce dzisiejszego internetowego czatu. Oprócz „czatowania”, spotykano się w tym punkcie niby przypadkiem. Załóżmy hipotetycznie, że jakiś młodzieniec umówił się do kina z cud urody dziewczyną – notabene w Koninie tylko takie mieszkały i nadal mieszkają. Stać na rogu – czytaj winklu … nie uchodzi, zatem niby przypadkiem zatrzymał się przy barierce, kolejno dla przykładu zoczył nadchodzącą od strony ratusza lubą i wówczas… dziarsko ruszał w jej kierunku.

W zamian my wędrując wspomnieniami w kierunku mostu przywołamy kamienicę należącą do państwa Rybczyńskich , a w niej sklep będący namiastką dzisiejszego hipermarketu ukierunkowanego na farby oraz osprzęt malarski. Zapewniam, że fachowość obsługujących, podobnie jakość materiałów ściągały w to miejsce potrzebujących nawet z okolicznych miast. Na początku lat sześćdziesiątych – nieco dalej znalazł miejsce sklep, jak na ówczesne czasy buzujący nowoczesnością witryny. Niespotykana do tej pory w Koninie sklepowa witryna, oraz zasób towarów powodują trudność odnośnie nazewnictwa tego miejsca. W sklepie oprócz zakazanych za moich uczniowskich czasów używania wiecznych piór nabyć można było: klasery, albumy, artykuły papiernicze, widokówki, podobnie wszelkie związane z tą galanterią gadżety. Dzieciska, aż piszczały na widok modeli samolotów, czy statków do sklejania. O pojazdach szynowych, podobnie osprzęcie do budowy magistrali kolejowej importowanych z NRD, czy innych zabawkach wywołujących oniryzm u dziecka nie wspomnę.

Zabudowę lewej strony ulicy zamykała kamienica umownie nazywaną Kabaty. Może przyjdzie jeszcze czas na opowiedzenie jej historii podobnie przywołanie mieszkańców w niej zamieszkałych. Na parterze znajdował się zakład fryzjerski p. Ślesińskiego. Miejscowi mawiali, że dzięki temu zakładowi opuszczający gród, podobnie do niego przybyli mogli godnie się z nim przywitać lub pożegnać.

W miejscu obecnego zejścia na bulwary stała drewniana budka strażnicza. W budce, okresowo przebywali strzegący mostu. Most był drewniany, a okresy suszy powodowały, że skra z końskich kopyt, samochodu, tudzież palenie papierosów na moście mogło wywołać pożar. Szczególna czujność przypadała podczas wysokiego stanu wody oraz zimy. Spętana lodem wartka rzeka, płynące kry, skute lodem podpory, mogły spowodować rozbicie izbic, czy mostowych dźwigarów. W moją dziecięcą pamięć wpisał się obraz saperów zakładających ładunki celem skruszenia lodu.

W minionych latach rzekę kochano, lecz także i jej się bano. Warta wypełniona ogromem raków, ryb, była karmicielką. Dzięki pozyskiwaniu rażącego bielą piasku do budowy, wikliny, rzeka słała się ścieżką dla zarobku i miejscem wypoczynku. Z tego powodu wizyty na moście należały do rytuału niedzielnych, czy świątecznych spacerów. W jednym z mieszkań posadowionych przy pl. Wolności rezydował pan, który codziennie sprawdzał stan wysokości wody w rzece i kolejno dane przekazywał telefonicznie. W południe, po usłyszeniu sygnału z „wieży mariackiej” do uszu radiowego słuchacza docierał komunikat: Stan wód rzek w Polsce….

Po prawej stronie mostu, zarówno drewnianego, czy „późniejszej” kładki zamontowano wodowskaz oraz prowadzącą do niego drabinkę. W umysłach chłopców w krótkich majteczkach od zawsze zakorzeniła się ochota do kontroli poczynań „starszych”. Z tego powodu schodzili po drabince, by odczytać „rzeczywisty” poziom wody. Jakież było ich rozczarowanie, gdy wracając wpadali w ramiona kierownika szkoły, tudzież wychowawców. Czy przepisanie po pięćset razy: nie będę więcej chodzić po drabince było karą? Otóż nie!!! Karą było używanie stalówki z krzyżykiem, maczaniu jej we wlanym do kałamarza atramencie oraz wtórującemu czynnością strachu, bowiem za każdą źle postawioną literą czaił się kleks. Wówczas nieszczęśnik słyszał- Nieczytelnie!!!! Jeszcze sto razy- i to dopiero była kara… chociaż. Dziś, tak wiele bym dał, by móc choć na chwilę powrócić do widoku na pozór surowego wzroku moich wychowawców, ponieważ za tą surowością czaiła się troska podparta odpowiedzialnością za ucznia.

Obecnie stając na moście zawsze towarzyszy mi obraz Ojca. Przed laty zwracając się do mnie powiedział: choć pójdziemy po raz ostatni zobaczyć, ponieważ rozbierają most(drewniany). Wówczas w oczach Taty pojawiły się łzy. Wtedy byłem zdziwiony Jego reakcją. Obecnie, gdy moją głowę pokryła siwizna, a wiek kieruje ku pożegnaniu rozumiem, że wraz z mostem odchodziło Jego dzieciństwo oraz młodość. Trochę postoję wspomnieniem, odsapnę i ruszę retrospekcją po drugiej części ulicy.

Tadeusz Kowalczykiewicz