Podczas weekendowych lub urlopowych wędrówek… co prawda nie z Kolbergiem, lecz z rodziną tudzież znajomymi, niech wspomnienie będzie przyczynkiem do rozważań o czymś, co niegdyś stanowiło sól tej ziemi…

Młyn na „Golance”

Na ławeczce ustawionej pod ścianą oficyny domu przy ulicy Trzeciego Maja usiedli jego mieszkańcy. Pod koniec lat pięćdziesiątych spotykali się na niej bardzo często – dzieląc się mniej lub bardziej nieprawdopodobnymi historiami. Gdy jeden ze słuchaczy wiodącemu prym w dyskusji zarzucił pewną dozę fabulacji, najczęściej spotkał się z następującą ripostą: – Co ty możesz wiedzieć? Gdzie ty byłeś?

Może, ze dwa razy na młynie… i raz na wiatraku! Wówczas pobyt na młynie lub wiatraku – to dla niektórych szczyt możliwości w poznawaniu otaczającego go świata. Zawieśmy na chwilę powyższe wspomnienia. Na wysokości wsi Rumin, do Warty wpada rzeczka o nazwie Powa, zwana także Pokrzywnicą lub ze swojska Strugą. Patrząc na płynącą wodę trudno uwierzyć, jaka drzemie w niej moc. Jej na pozór leniwy nurt, był siłą napędową w trzech młynach mielących zboże w: Starym Mieście, Golance i Niklasie. Niegdyś – mój tato, w niedzielne popołudnie zdecydował:

– Choć pojedziemy – pokażę ci młyn na Golance.

Była to wyprawa, że ho, ho…, bowiem należało rowerem marki „Bobo”(w moim przypadku) jechać w kierunku Starego Miasta, następnie skręcić w drogę prowadzącą na Lisiec Wielki, by po przejechaniu kilkuset metrów wąskim parowem dotrzeć do młyna.

Na miejscu moim oczom ukazał się niewielki drewniany budynek, obok którego przepływała woda. Z murowanego domu stojącego opodal wyszedł jego gospodarz. Przywitał się z ojcem i z gestów, oraz słów odniosłem wrażenie, że się znali. Młynarz na prośbę taty, z nieukrywaną radością objaśniał, w jaki sposób po podniesieniu stawideł woda wpadała na turbinę obracając ją mozolnie. Którędy wsypywano zboże, by walce napędzane za pomocą turbiny, mełły ziarno na biały puch.

Na zawsze pozostałem pod wrażeniem tego urokliwego miejsca. Jako dorosły pojechałem tam jeszcze tylko dwa razy…, ponieważ w pamięci pragnąłem zachować obraz zapamiętany z dzieciństwa.

Przez lata wspomnienia uzupełniały luźne rozmowy zasłyszane wśród mieszkańców miasta i okolic o altruizmie właściciela młyna: „Panie, żeby pan wiedział ile on w czasie wojny nam pomógł dając mąkę za darmo”.

Zupełny przypadek sprawił, że dowiedziałem się o mieszkającym niedaleko potomku rodziny Gundlachów – właścicieli młyna. Poprosiłem o opowiedzenie historii młyna i… zostałem zauroczony oraz przytłoczony ogromem wiadomości posiadanych przez Henryka Gundlacha – syna ostatniego właściciela młyna na Golance.

…. W 1892 roku Henryk Gundlach – właściciel już od dawna istniejącego majątku na Golance, postanowił dokupić ziemi. Przeprowadzona transakcja umożliwiła jego synowi Aleksanderowi wraz z żoną Augustą pobudować młyn. Mijały lata… Aleksander, podobnie jak jego ojciec w 1931 roku prawa własności scedował na syna Waldemara. Proces mielenia do 1938 roku przebiegał „tradycyjnymi” metodami – Waldemar, tegoż roku postanowił młyn unowocześnić przeprowadzając jego remont kapitalny. Wówczas, kamienie młyńskie zastąpiły metalowe „walce”.

Od pana Henryka dowiedziałem się, że w przypadku niskiego stanu wody siłę napędową w młynie stanowił „motor gazowy”. Pod gospodarskim okiem Waldemara Gundlacha mąkę mielono do roku 1945. Po wojnie – wskutek reformy rolnej… młyn wraz z zabudowaniami zabrano właścicielowi, a jego majątek rozparcelowano.

Od tego momentu wielokrotnie zmieniali się jego „właściciele”. W 1946 młyn, jako „darowiznę” otrzymał repatriant ze wschodu. Upaństwowienie prawie wszystkich gałęzi gospodarki spowodowało, że obiekty przejęły Rejonowe Zakłady Młynów Gospodarczych. Kolejnym nadzorcą był Urząd Gminy, a ostatnim GS Stare Miasto. Zmieniający się „właściciele” doprowadzali młyn do dewastacji, aż w końcu popadł w ruinę… Zadziwiać może zmieniająca się wraz z upływem czasu wartość poznanych faktów.

Dla ówczesnych, pobyt na młynie to mało znaczący epizod. Dla żyjących w dwudziestym pierwszym wieku jest powodem do dumy. Gotów jestem założyć się o konia z rzędem, że niewielu bywało na młynie lub wiatraku w czasach ich świetności. Mało, kto pamięta turkot wozów przywożących zboże. Szum wody spadającej na młyńskie koło, czy szelest wiatracznych śmigieł.

Tereny, o których wspominam są obecnie zalane przez wody zbiornika retencyjnego. Pozostała jeszcze polna droga, którą do młyna dojeżdżano…

Tadeusz Kowalczykiewicz