Ciągnące ku wschodowi klucze dzikich gęsi, promienie słońca łaskoczące okienne szyby rodzą nadzieję na szybkie nadejście wiosny. I z tego powodu dziś o ulicy przed laty noszącej w nazwie zieloność bajać będziemy. Zanim przyjęła miano Wiosny Ludów, wprzódy Neuerstrasse, Nebenstrasse, Zieloną i od 1935 do 1939 roku 11 Listopada była pozywaną. Dla kreślącego słowa i to niezależnie od posiadanych lat, opowiadań przodków, podań, ulica zawsze była innowacyjną. Dlaczego? W dalszej części mojego bajania postaram się słowem takowe twierdzenie udokumentować.

Zatem uruchommy wodze fantazji i przenieśmy się, aż do 1796 roku. Wówczas posadowione przy niej domy niczym „głuchy telefon”trwogą szeptały, iż kolejny raz ratusz w rynku zgodnie na „prawie magdeburskim” posadowiony uległ spaleniu. W „chwilę” po owym tragicznym wydarzeniu ulica zoczyła, że u jej wlotu, oraz „sąsiadki” pozywanej: Kȍnigsstrasse, Królewską, Pocztarską, Pocztową pojawili się jacyś obcy panowie. Coś kreślili, dyskutowali, mierzyli…. obliczali…. Dopiero gdy terkot kół, oraz dochodzący z rynku zwanym „małym” gwar nieco ścichł rozeznała powód wizyty „nieznanych panów”. Dowiedziała się, że zamiast na rynku, to przy zbiegu jej oraz sąsiadki ratusz w kształcie trapezu posadowiony będzie. Uzupełniwszy wiadomości, już radośnie zachichotała, że oprócz przynależnej ratuszowi wozowni znajdzie się także miejsce na szesnaście kramów, które później także „jatkami”, „halą miejską” pozywane będą. Pyszniła się, że o ile wejście główne pomiędzy kolumnami do ratusza prowadzić będzie, to „boczne” na jej bieg skierują. Ponieważ, jak większość z nas mówiąc po poznańsku pierdoły przekazywać lubiła, była pewną, iż dzięki nadmienionemu wejściu jako pierwsza na przykład się dowie i stąd wszem, oraz wobec przekaże, cóż to za złoczyńca w piwnicach ratuszowego aresztu – czytaj kozy zamieszkał, tudzież ją opuścił. Niestety nie przewidziała, że w 1939 roku nazywać się będzie Ernst von Roth Strasse, a przez opowiadane drzwi okupanci spędzą do ratusza zakładników, z których dwóch 22 września wyprowadzą na plac Wolności, a salwa plutonu egzekucyjnego pozbawi Ich życia….

Ratusz już na dobre się w krajobrazie miasta rozgościł, jednakże ulica przez grzeczność złośliwości słów odwiedzających nie powielała…., że niby Konin, to miasto powiatowe…, a ratuszowego zegara nie mają… Dopiero w 1833 roku pełnią szczęścia się uśmiechnęła, gdyż jeden z cyferblatów czasomierza i na jej stronę został skierowany. Radowała się, że wokół niej powstają nowe – już murowane domy, a u skrzyżowania z ulicą Głuchą, (obecnie Śliską) niedawno co do grodu przybyły – E.P Michl kamienicę i drukarnię stawia. Jaśniała, że po „środku” jej biegu jak na Konin niebotyczny wysokością dom zamożny obywatel miasta wznosi. Żyła i kwitła duchem czasów, stąd witała, oraz żegnała gród z koniem w herbie odwiedzających.

Tyle holendrowania po historii ulicy i czas na udokumentowanie widzianej oczyma ówczesnego dziecka wspomnianej innowacyjności. Zatem nieco wybiórczo. Ulica już tylko w pamięci zanotowała jeszcze niedawno obecnych tu duchem i ciałem „braci starszych w wierze”, stąd westchnęła na wspomnienie np. zakładu fryzjerskiego prowadzonego przez pana o nazwisku Ignaś… Marszczyła bruk na fakt, że w wyniku reform Minca z posadowionych wokół niej domów niknie handel oraz rzemiosło prywatne. Dopiero na wiadomość, że w kramy pozywane jatkami znów zostanie tchnięte życie pojaśniała. Dowiedziała się, że od strony sąsiadki, teraz pozywanej Armii Czerwonej ulokują sklep żelazny z kolokwialnie mówiąc mydłem i powidłem, a po jej stronie swe podwoje otworzy bar nazwany Ratuszowym. Bar, jak bar, a w nim miejsce ze stolikami oraz „wysokimi” stołkami, grochowa z wkładką, ziemniaki z tłuszczem, leniwe, kopytka, wówczas dla obywateli w krótkich majteczkach słały się aleją wiodącą do „wielkiego świata”. Dzieciska odwiedzały ulicę także powodem znajdującej się przy niej wypożyczalni naczyń. Czyżby styk ze „statkami”, aż tak rajcował latorośle? Otóż nie, bowiem równolegle z wypożyczeniem zastawy stołowej można było także nająć rower. Wówczas równowartość oddanych do skupu pięciu butelek, uprawniała do stania się na godzinę właścicielem roweru.

Przyznam, że obecnie takowa „innowacyjność” wręcz trąci myszką, jednak faktem jest, iż w latach pięćdziesiątych oraz sześćdziesiątych rower słał się marzeniem i nie tylko dzieci. Jednakże nie welocyped o „tradycyjnym” wyglądzie, lecz pojazd o kształtach skutera wymuszał na urwisach bieganie po śmietnikach. Nie wszystko złoto co się świeci, bowiem: – O ile butelki udało się sprzedać, to pod nogi dzieci rzucono kłody, ponieważ „skuterów” było tylko „jeden”, stąd niczym w ludowej piosence przez łzy nuciły: mało nas… mało nas do pieczenia chleba, dużo nas… dużo nas do jedzenia chleba.. Bieżąc tropem innowacyjności ulicy, to na początku lat pięćdziesiątych właśnie przy niej ulokowano izbę pamięci, będącą podwaliną dla przyszłego muzeum. Zgromadzone tam eksponaty już w sposób „namacalny” działały na naszą wyobraźnię…

Od momentu, gdy trasa przelotowa przez Konin już tylko i wyłącznie Trasą Warszawską wiodła, to właśnie opowiadaną ulicą do przystanków umiejscowionych przy pl. Wolności pojechały autobusy rodzącej się w grodzie komunikacji miejskiej. Wprzódy pojazdy linii: 1, 2. i kolejno z upływem czasu 0, 3, 5. Zatoczmy wspomnieniowe koło i powróćmy myślą do jak na ówczesne czasy sporej budowli w krajobrazie Konina. Właśnie w niej poprzez sień wchodziło się do sklepu pozywanego przez miejscowych „u Puchalskiej”. Obecnemu Czytelnikowi trudno jest sobie uzmysłowić, że wówczas „prywaciarz” nie mógł posiadać witryny sklepowej skierowanej na ulicę. Wówczas…. oj..oj wizyta w tym miejscu dla młodzieńca w krótkich spodenkach rodziła się czymś więcej niż sięgnięciem do gwiazd. Kolejno, gdy wzmacniał się wiekiem pojawiła się „szansa” nabycia „pocztówek” ,a na nich „nośnika muzyki” z możliwością odtworzenia na adapterze np. Bambino.

O lusterkach z podobizną na rewersie dzielnego Indianina Winnetou, a powodem pokrycia purpurą lica o wdziękach uwiecznionych na „lusterkowych zdjęciach” Claudii Cardinale, Brigitte Bardot, czy…. nie wspomnę. W nadmienianym budynku zlokalizowano również i „poważniejsze instytucje”, bowiem znalazł tu miejsce sklep zwany „Foto- optyk”. I znów dzieci z przyklejonymi nosami do szyby wystawowej ślepiły na aparaty marki: Druh, Smiena, Wiesna, Zorka.

O wejściu w posiadanie eksponowanej na wystawie lornetki…. nie…, nie…, to już zbyt wygórowane marzenia!!! Bieżąc tropem innowacyjności ulicy, to w budynku obok, w czasach gdy prawobrzeżny Konin jeszcze drzemał w myślach projektantów uruchomiono pierwszą w Koninie kolekturę Lotto. Dlatego przyszli milionerzy – czytaj naiwni, wchodzili do sieni po schodkach, otwierali drzwi z nadzieją, że po naklejeniu banderoli… Pod koniec lat sześćdziesiątych, wraz z poluźnianiem spojrzenia władzy na „prywaciznę” nie gdzie indziej, a właśnie przy Wiosny Ludów pojawiła się lodziarnia – ciastkarnia o wdzięcznej nazwie Kaliszanka. Gdy nadeszły czasy haseł np. „w wyniku przejściowych kłopotów zaopatrzenia w mięso” właśnie w sklepie mięsnym przy opowiadanej ulicy znalazł miejsce pierwszy sklep komercyjny. Przez grzeczność nie rozszerzę wspomnień o tego typu innowacyjności. Przykładów mógłbym przytaczać całe multum, jednakże mając nadzieję, że ewentualny Czytelnik też jakieś przywoła, skupię się tylko na dwóch, z których jeden dotyczy lat przedwojennych, a drugi początku XXI wieku.

W czasach, gdy rozmowa przez tubkę, czytaj telefon jeszcze rodziła niezrozumienie dla działania wynalazku Bella, w jednym ze sklepów znajdujących się przy opowiadanej ulicy jego właściciel – rzeźnik pysznił się arcyciekawym rozwiązaniem. Celem faktograficznym – sklep miał miejsce od ulicy, a masarnia w podwórzu. Dla przykładu klient wyraził zapotrzebowanie na sześć kotletów schabowych i wówczas rzeźnik zdejmował korek z wylotu rury umiejscowionej w sklepie…, gwizdnął w nią… kolejno w ”rurową czeluść” skierował słowa:- sześć kotletów schabowych proszę!!! Dzięki głosowi biegnącemu w rurze niczym na statku, tudzież okręcie prośbę usłyszeli masarze i w chwilę później kotlety pojawiły się na sklepowej ladzie.

Ponieważ koszula jest bliższa ciału, stąd powrót do czasów naszej pamięci. Jakież zdziwienie ogarnęło mieszkańców Konina, gdy na ulicy, oraz w bramie prowadzącej na podwórko kamienicy umownie nazywanej Zemełki pojawiły się chińskie akcenty.

Musiała minąć chwila, by mieszkańcy zrozumieli iż to nie zmiana wizualizacji miasta, czy napływ migrantów z „dalekiego kraju”, lecz budowa dekoracji dla kręconego w tym miejscu filmu „Statyści” itd… itd…

Tadeusz Kowalczykiewicz