Słuchając z coraz większym przerażeniem wieści z frontu, wbrew wszystkiemu, mozolnie „tłumaczę” (jak twierdzą złośliwcy) powieść Zofii Urbanowskiej.

W nawiązaniu do przedwczorajszego 8 marca proponuję taki fragment zawierający opis kobiety napisany przez kobietę:

„Delikatna, wełniana suknia spływała w miękkich fałdach, rysując szlachetne linie tego posągu. Wzniesione ręce, szyja alabastrową karnacją odcinająca się od czarnego obszycia sukni, smukłość kibici i w całej postaci rozlany jakiś wdzięk idealny, powiewny i czysto kobiecy, składały się na całość skończoną i cieszącą oczy. Łuna zachodzącego słońca oświeciła w tej chwili jej głowę i twarz, a gdy na śnieżne lica padł odblask purpury i odbiwszy się w wielkich, smętnych oczach, nadał im blask gorący, życie nigdy jeszcze nie wydało się jemu tak piękne i urocze, jak tutaj – pośród grobów. Każdy jej ruch był pełen wdzięku. Mężczyzna śledząc te ruchy, zazdrościł ścianie, na której się chwilami opierała ręką i bluszczom, że się z nimi obchodziła tak pieszczotliwie”.

Chciałbym umieć tak pisać…

Jacek Wiśniewski