W bajce Krasickiego „Żaby i dzieci” padają słowa: „Chłopcy, przestańcie, bo źle się bawicie! Dla was to jest igraszką, nam chodzi o życie”. Pewnym jest, że życie w przywołanych poniżej przykładach dziecięcych zabaw nie było zagrożone, lecz w wyniku nieświadomości pojawiły się niezbyt trafne miejsca do zabawy.

Każdy z nas, celem odbycia kąpieli, tudzież krajoznawczych wycieczek nad „wodospad” pragnąc do niego dotrzeć musiał odbyć długą marszrutę. Po minięciu parku, oraz zagajnika – obecnie lasku okalającego stadion oczom wędrowca ukazywała się sadyba państwa „W”, a dopiero hen za nią majaczył się cel wyprawy. Mniej więcej w połowie drogi pomiędzy zabudowaniami państwa „W”, a „wodospadem”, w niewielkiej odległości od ścieżki wiodącej do kaskady, bielą piasku raziły dwa niewielkie wzgórza. Omijaliśmy je wielokrotnie bez większego zainteresowania, jednakże jednego dnia – nie pomnę powodów zboczyliśmy ze szklaku. Wystarczyło stąpnięcie nogą po zboczu, a zsuwający się piasek z „wydmy”- bo tak owe nazywaliśmy odkrył czerepy glinianych naczyń.

Wśród skorup jedne charakteryzowały się większymi rozmiarami, a inne nieco mniejszymi. Gdy kolega odkopał „złomki” zardzewiałego metalu, stwierdziliśmy, że ktoś w tym miejscu urządził sobie wysypisko śmieci, stąd my w śmietnisku więcej grzebać nie będziemy.

Nadszedł czerwiec 1966 roku i archeolodzy na terenie grodu z koniem w herbie zaczęli prowadzić swoje prace. Badania objęły między innymi plac Zamkowy, gród Kaszuba – będący protoplastą Konina oraz opowiadane „wydmy”. Uczestnicząc w pracach badawczych opowiedzieliśmy o dokonanych przez nas odkryciach. Wówczas w oczach pracowników naukowych pojawił się niepokój, oraz pytanie, co się stało ze znaleziskami. Widząc naszą bezradność pani archeolog wyjaśniła: „znajdujemy się w miejscu dawnych pochówków. Wówczas zwłoki spopielano, a popiół wsypywano do glinianych naczyń. Miejsce pochówku wyznaczano w sporej odległości od miejsca zamieszkania, a po to, by duchy zmarłych nie znalazły drogi powrotnej. Te zardzewiałe metalowe pozostałości, najprawdopodobniej były elementem związanym ze zmarłym. Ciało uległo spopieleniu, a relikty przeszłości poprzez czas, oraz takich jak wy uległy zniszczeniu”.

Po latach z zapisów będących wnioskiem z prowadzonych badań dowiedziałem się, że naukowcy w opowiadanym miejscu odkryli jeszcze wiele pozostałości po dawnych urnach. Czy my czegoś się nauczyliśmy? Chyba tak, bowiem znaleziony w innym miejscu sporych rozmiarów nieznany dla nas przedmiot, oraz ołowiane kulki w trymiga odnieśliśmy do muzeum przy ul. Słowackiego. Na miejscu wyjaśniono, że jest to element ze szwedzkiego muszkietu, oraz pasujące do niego kule.

Dla konińskiej dzieciarni, jedną z ulubionych rozrywek w latach minionych była zabawa w „gonitwę” . Polegała na tym, że wybierano dwóch najstarszych i najszybciej biegających, by goniła resztę kolegów. Wyznaczano również azyl, w którym uciekający mogli odpocząć. Multum podwórek, sieni, komórek, piwnic, strychów, zakamarków umożliwiały pyszną zabawę. Przed grą określaliśmy kwartały, w których zabawowicze mogli się poruszać. Jednego roku, gdy „jesień szła przez park”, a ulice Konina pokrywała szarówka wyznaczyliśmy azyl przed ratuszem, dokładnie na schodach wiodących do księgarni, a kwartał do „gonitwy” objął rewir z ulicami: Staszica, Krzywa, teren wokół kościoła Bartłomieja, Wodna, Gwoździarska, itd.

Dzwonnica, podobnie plac wokół kościoła pod wezwaniem św. Bartłomieja był wspaniałym miejscem do ukrycia się przed oczyma goniących, a i ci mogli się zaczaić, by z zaskoczenia pochwycić uciekających. Październik, zatem czas mszy różańcowych…, a my zabawa w gonitwę.

Moja Mama była ortodoksyjną katoliczką i na pytanie, gdzie dziś się bawiliśmy pełen dumy oraz pewny pochwały za wybranie miejsca do zabawy opowiedziałem: dziś bawiliśmy się wokół kościoła…. Już nadstawiałem łepetynę, by rodzicielka ją pogłaskała…, niestety wiadomość mająca gloryfikować moje poczynania wywołała odwrotny skutek: Nie macie innego miejsca? Cmentarz nie jest miejscem do zabawy! Słysząc słowa: zamarłem…

Dzwonnica, podobnie plac kościelny był odwiedzany przez niżej podpisanego wielokrotnie. Słyszałem nazwę cmentarz przypisaną do tego miejsca, lecz uważałem ją za zwyczajową. Dopiero wraz z dorastaniem i zdobywaniem wiadomości historycznych na temat Konina dowiedziałem się, że w tym miejscu cmentarz istniał do przełomu XVIII i XIX wieku- czasu usytuowania nekropolii przy dzisiejszej ul. Kolskiej. Cmentarz koło kościoła wygasał i pozostał po nim plac, oraz zapisy wyryte w cegłach kościoła.

Po latach szukając korzeni rodzinnych dowiedziałem się, że w tym miejscu od XV wieku spoczywali moi przodkowie, a ostatni zapis o pochówku przypisany do cmentarza wokół kościoła i dotyczący mojej rodziny pochodzi z 1812 roku. Wówczas urodzona w Koninie, a zmarła w wieku 28 lat Brygida, córka Grzegorza i Heleny Kowalczykiewicz została pochowana w starym rodzinnym grobie od strony ołtarza głównego.

Zatem i ja w latach pacholęcych pełen nieświadomości, zabawy na grobach rodzinnych sobie urządzałem.

Tadeusz Kowalczykiewicz