Wyobraźmy sobie minę młodzieńca urodzonego na początku XXI wieku, gdyby znalazł się w Koninie z lat sześćdziesiątych. Wydaje się…, ba… stawiam konia z rzędem, że miałby kłopot ze zrozumieniem wymiany zdań prowadzonej przez ówczesnych mieszkańców. Jak zareagowałby na polecenie dziadka, by „skoczył” po cukier do sklepu „po Opasie”? Ciekawym jego miny słysząc rady mamy, że po warzywa „musi” się udać do „Gilewskiego” lub „Silnego”, natomiast kwiaty na imieniny cioci nabyć u Paczesnego”? Znając migrenowe kłopoty babci nie byłby pomny, że celem zakupienia „tabletek z krzyżykiem” koniecznym jest odwiedzenie punktów aptecznych u „Rosina” lub „Liśkiewiczowej””. Pofantazjujmy, że „zamieszkał” w tym nieznanym dla niego „słownictwie” i stąd pamięta, że wczoraj kupiono mu garnitur w sklepie u „Hanca” oraz buty od „Rajskiego”, a mama jako deser w „tytce” przyniosła ciastka tortowe ze „Słodkiej Dziurki” oraz czekoladę od „Rakowiczowej”. Jedząc delicje słuchał jak rodzicielka opowiadała kłopoty ze zdobyciem odpowiedniego „towaru” na nową suknię. Zrobiła „galanty” „szmat drogi” bowiem wprzódy była w sklepie u „Bednarkiewiczowej, później w „rynku”, kolejno po „schodkach”, jednakże dopiero u „Bogackich” na „garncarskim przedmieściu” znalazła odpowiedni. Nasz młodzian z wypełnionym łakociami brzuszkiem podziwiając zręczność taty zakładającego nowy zamek nabyty w żelaznym u „Żabińskiego” … starałby się pomóc podając położone na „ryczce” narzędzia ze sklepu u „Świtaja”.

Niedawno wrócił i słyszał jak jeden z kolejkowiczów w sklepie po „Dębińskim” wspominał: urodziłem się w domu u „Dławichowskiego”, a po ślubie… tuż przed wojną mieszkałem u „Essowej”… Po powrocie z wysiedlenia dostałem mieszkanie u „Matuszkiewicza”, a teraz mieszkam u „Blocha”….. nie…, to nie ja…, to moja siostra, bo to ona mieszkała u „Kabaty”, a obecnie z mężem mają dwa pokoje w „magistrackim”. Nasz bohater bardziej nadstawiłby uszu na słowa opowiadającego: W niedzielę zrobiłem dzieciom wycieczkę … zaczęliśmy od „Ogrodowej”, później pokazałem im miejsce po „Skarbku” oraz „Włodarczyku” i dalej przez „Waliszewo” „Utratę”, „Leśną” dotarliśmy na „Mankowiczów”. Kolejno poprzez piaski „Białej góry” szliśmy koło „Szczapa” na „Piekielnicę”. Nieco zmęczeni wytyczoną marszrutą odpoczęliśmy na „Strzelnicy” i na „szagę” ruszyliśmy w kierunku „Buciar”, by dotrzeć na „Kapkaz”. Jak wracaliśmy do domu…, to koło „jatek” spotkałem Stefana… no pamiętasz… tego, co pracował u „Zaremby” a później u „Leszczyńskiego”… Co u niego słychać- zapytał kolega. Nic ciekawego… teraz pracuje w „olejarni” i mieszka u „Trenklera”… narzekał na bóle w kręgosłupie oraz w płucach… z tego powodu dla żartów poleciłem mu Kawę z Bułką … to od nazwisk lekarzy praktykujących przed wojną w Koninie. Powiedział, że z swoimi dolegliwościami już był u „Matusza , a teraz wraca od „Pałysa”.

Nasz młodzieniec „niezaznajomiony” ze słowami będącymi dla starszego pokolenia pewnego rodzaju drogowskazem po naszym Koninie translokowany w lata bliższe końca XX wieku także miałby kłopoty w zrozumieniu obowiązujących w ówczesnym słownictwie zwrotów. Jak by odniósł informacje do obecnej rzeczywistości, że ktoś umówił się koło „Domu Górnika” ,„Ekspresu” „Kolorowej”, „Kolorku”, „Marionetki”, czy „Nastolatki”? Przecież wiemy, że wymienione miejsca żyją już tylko w naszych wspomnieniach.

Niedawno siedząc na przystanku z zaciekawieniem przysłuchiwałem się wymianie zdań trzech młodzieńców… Jeden z nich zapytany: O której mamy puszkę… podszedł do rozkładu jazdy kwitując – o 13. 08. Wówczas zrozumiałem, że puszka w „ichniejszym” języku oznacza przypisany do danej linii autobus MZK. Zatem od dziś po kochanym Koninie będę jeździł puszką, świadom że nie wszystko w mieście jest zrobione na „richtig”, „glanc, oraz „picuś glancuś”, jednakże nawet przez moment „nie wagowałbym” się „ w te dyrdy” powrócić w lube memu sercu miejsca.

Tadeusz Kowalczykiewicz