Jakiś przedział czasu temu Dariusz Wilczewski sugerował reaktywowanie Towarzystwa Wioślarskiego. Przyklaskując propozycji w tle kołaczą się nieco smutne, acz oczywiste przeszkody, bowiem do miłości nie można nikogo zachęcić… tym bardziej przymusić.

Dlaczego w tok swego myślenia włączam uczucia?

Ponieważ rdzenni mieszkańcy grodu rzekę Wartę kochali od zawsze. Była dla nich miejscem zarobku, żywicielką i miejscem wypoczynku. Miejscem zarobku, ponieważ niezliczone kolonie faszyny, wikliny dawały możliwość wyplatania koszyków, koszy kwiatowych, kołysek, foteli oraz wszelkich akcesoriów. Roboty związane z regulacją rzeki, wydobywaniem krystalicznie czystego surowca budowlanego, jakim był rzeczny piasek, to zysk i praca…

Posiadanie, czy korzystanie z łodzi to także kierunek dla transportu towarów w górę i dół rzeki. Wypoczynku – bowiem spacery za, do, czy po moście należały do rytuałów dnia niedzielnego. Kilka plaż, możliwość korzystania z rozlicznych spacerowych łodzi, to obraz dnia ówczesnego.

Żywicielką, gdyż niezliczone ilości ryb, raków, stawały się podstawą ówczesnej diety. Gdzie te czasy, gdy na koniec targowego piątku zaniepokojony sprzedawca podpowiadał: weź pani wszystkie ryby darmo, bo, co ja z nimi w sobotę i niedzielę zrobię!?

Stephen Covey powiedział: Daj komuś rybę, a nakarmisz go na jeden dzień. Naucz go łowić ryby, a nakarmisz na całe życie.

W Koninie podpowiedziano coś więcej niż wędkę, bowiem „dano” bulwary, zorganizowano wypożyczalnię kajaków, a reszta… reszta to już inicjatywa obywateli. Rozumiem komentarze ludzi niezbyt zaangażowanych „sportowo” lub złośliwych… ej, chociaż chyba takowych w Koninie nie uświadczysz… Rdzenni mieszkańcy uczucie do Warty wyssali z mlekiem matki.

Od maleńkości przyprowadzani nad jej brzegi, witali i żegnali każdą kroplę wody płynącą nie wiedzieć skąd i nie wiedzieć dokąd. Trudno jest przymusić kogoś do pokochania z czym, ani tradycje rodzinne, a nie Oni sami nie mieli związku. Jeszcze trudniej jest wymagać od kogoś inicjatywy, czy miłości do rzeki, gdy młode lata – bez pejoratywnego odniesienia spędzili w blokowisku lub dziesiątki kilometrów od rzeki.

Wracając do wspomnień własnych oraz czasów których w żaden sposób nie mógłbym pamiętać dopowiem. Podwórka, komórki, piwnice domów posadowionych przy brzegach Warty w ówczesnych czasach, to warsztaty szkutnicze. Latem, gdy aura okazywała się łaskawszą niczym za słowami: hej kto Polak…. nie…, nie na bagnety, lecz z łodziami na ukochaną rzekę wylegało „miasto”.

Przeglądając zapiski archiwalne z dumą doczytałem, że w roku 1938 w rejonie Konina, zarejestrowano trzysta czterdzieści dwie łodzie. Wyobraźmy sobie „kolumnę” owych korabów liczących cztery metry i więcej – bowiem tylko takie podlegały rejestracji z awangardą pod mostem Toruńskim. Uzmysłówmy sobie, gdzie znajdowałaby się ariergarda tego „wodnego węża”? Dołączmy do tego wszelakie „łupinki”, kajaki, które nie wymagały rejestracji, a wówczas wodny konwój….

Ponieważ zacząłem nieco nostalgicznie, czy wręcz mentorsko, dlatego pozwolę dopisać nieco anegdotyczne wspomnienia ze spacerów nad rzekę. Powrócę pamięcią do czasów, gdy „czujność na wrogów zewnętrznych i wewnętrznych” wpisano w obowiązki patrolu MO. Po wieczornym seansie w kinie Górnik, dawniejsza Polonia ludzie rozeszli się do domów, jednakże patrol nadal czuwał…

Od strony rzeki wyłonił się człek prowadzący rower z pękiem przywiązanych do ramy leszczynowych wędek. Jeden z milicjantów wydał polecenie: Stój!!! Kto idzie? To ja G… rybak nocy, nieśmiało odpowiedział wędkarz. Na moście zgromadziła się grupa mieszkańców, a w tle gotowi do interwencji milicjanci. Wszyscy w skupieniu patrzyli na stojącego obywatela. Cóż złego w pozycji stojącej? Niby nic, gdyby ów nie stał na lampie oświetlającej most. W pewnym momencie krzyknął: Żegnaj Koninie, bo K… ginie i skoczył…

Wszelkie niekontrolowane zgromadzenia, w ówczesnych czasach były niezbyt tolerowane przez władzę, stąd funkcjonariusze poprzez podwórko „domu Kabaty” pobiegli na wał, celem schwytania powód zgromadzenia. Jednakże „skoczek”, wspaniałym crawlem lądował…, lecz na przeciwległym brzegu i zanim milicjanci powrócili na most tenże zdążył ponownie wleźć na lampę…

Spektakl nieraz trwał kilka godzin i dopiero podwojone siły… Na zakończenie o inicjatywach… w „związku” z wszelkimi tramwajami wodnymi i nie tylko. Rok 1937 i z uśmiechem łaskoczącym serce przeczytamy „zgłoszenie” do „Powiatu”: Związek Rezerwistów zgłasza do rejestracji statek spacerowy. Jednostka napędowa – silnik spalinowy. Ilość napędów – jeden.

System – stary silnik od samochodu. Ilość miejsc osobowych – dwanaście. Kierujących „statkiem spacerowym”- dwóch.

Nieśmiało dopytam: Można? Ano można!!! Ps. Zdjęcie z przemarszu w jedną z rocznic odzyskania niepodległości przedstawicieli Towarzystwa Wioślarskiego mogłem załączyć dzięki uprzejmości Zofii Gibowskiej Kręglewskiej.

Tadeusz Kowalczykiewicz