Różnie o tym miejscu mawiano – rdzenni mieszkańcy grodu „starym cmentarzem”, tudzież „rynkiem drugim” go pozywali. Od XIX wieku nosił oficjalne miano „Rynku Garncarskiego”, a w języku jidysz „Teper Mark”.

Ze względu na pamięć o zamczysku o jego zachodnią część się opierającą od 1930 roku nadano mu nazwę „Plac zamkowy”. W czasie okupacji w jego południowej części – czego świadectwem są zdjęcia fragmentów z ówczesnych planów wyburzono domy należące do społeczności żydowskiej i plac otrzymał gabaryty zachowane do dnia dzisiejszego.

Należy dodać że od 1939 do 1945 roku plac nosił nazwę Horst Wessel Platz. Tyle historii w skrócie, a moje wspomnienia, czy raczej postawę z lat dzieciństwa śmiało mógłbym określić – na przekór. Nie było komputerów, rozbudowanych mediów, a afisze kinowe opatrywano napisami- dozwolone od lat…, zatem cóż mieli począć chłopcy w krótkich majteczkach?

Słowo beret wywodzi się z języka francuskiego berret lub łaciny birrus. Mając w pamięci wątpliwą ozdobę nazywaną antenką, dodam, że nakrycie nie było dla nas ulubioną częścią garderoby. Z tego powodu domyślać się można zdziwienia rodziców, tudzież opiekunów gdy młodzieńcy skupieni w pobliżu placu Zamkowego w ciepłe wieczory września oraz października dopominali się o beret. W czasach o których wspominam – w opozycji do gorących głów młodzieńców, chłodne, piwniczne czeluście oraz zakamarki zamieszkiwały nietoperze.

Wszem i wobec było wiadomym, że ów pomiot szatana potrafił wyrządzić wiele szkód – dla przykładu wypić krew dziecka, a jeżeli nie, to przynajmniej wplątać się we włosy w taki sposób, że głowę nieszczęśnika golono do gołej skóry. Co miał wspólnego beret z przedstawicielem rękoskrzydłych? Otóż wystarczyło wieczorem w północnej części Rynku Garncarskiego podrzucić go do góry, by Gacek za pomocą swojego „echo radaru” wychwycił latający obiekt i zaplątany w czeluść materiałowego okręgu spadł razem z nim na ziemię. Wówczas właściciel nakrycia głowy podbiegał i wraz z zawartością sprawnym ruchem zakładał na swoją łepetynę. O zgrozo – a raczej na przekór przesądom wystraszony ssak, nie tylko nie wypijał krwi, gryzł, drapał, czy wplątywał się we włosy, lecz ze strachu swoimi drobnymi łapkami kurczowo się ich trzymał. Wówczas zadowolony z siebie urwipołeć ze szelmowskim uśmiechem przemieszczał się pod latarnię tudzież witrynę sklepu … i tam czekał.

Niepisane zasady głoszą, że posiadacz beretu równolegle z ukłonem nie musi go zdejmować, jednakże w tym wypadku postępowano odwrotnie, ba wręcz obszernym ruchem akcentowano zdjęcie nakrycia głowy. Co się wówczas działo? Nieco osłupiony Gacek – czując powiew wolności zrywał się do lotu ginąc w czeluściach mroku. Zgodnie z zasadą – na przekór, nie opowiem ciekawskim reakcji naszych rówieśniczek, oraz nieco starszych przedstawicielek płci pięknej na ów ukłon.

Nauka, zdobywanie wiedzy, czy walka z przesądami jest często okupiona cielesnymi doznaniami, dlatego również pominę opis domowych reperkusji za „niecne” zachowanie stojących w opozycji do guseł.

Tadeusz Kowalczykiewicz