Błądząc myślami po ulicy Wojska Polskiego niczym bumerang pojawiła się nurtująca mnie od lat zagadka. Od dzieciństwa próbowałem dociec dlaczego przy niej zamieszkali oprócz talentów intelektualnych posiadali jeden szczególny. Każdy z Nich miał wrodzoną smykałkę do sportu. W wyniku gdybań, niczym tanecznym korowodzie pojawiły się nazwiska… postacie … Żona podpowiedziała: zastanów się z przywoływaniem nazwisk, a, jak o kimś zapomnisz, to przecież twoje koleżanki, koledzy, znajomi, będzie im bardzo przykro.

Z tego powodu, odkładając na półkę wszelkie zapiski, książki meldunkowe, spisy mieszkańców, odpisy akt notarialnych, wspomnieniowy marsz odbędę traktując retrospekcję dość wybiórczo, ba nawet frywolnie. Takim przykładem są moje spotkania te ta te z królem Jagiełłą. Że niby coś ze mną… nie… nie, wszystko w porządku. Przy chodniku okalającym ulicę stały dwie, czy trzy – nie pomnę, monumentalne ławki. Zbudowano je z przeogromnych bloków piaskowca. Podczas jednego ze spacerów Tato powiedział: Usiądź i zapytaj króla, o przygotowania do wojny z Krzyżakami. Widząc moje zdziwienie- wyjaśnił. Te bloki, to elementy pochodzące z konińskiego zamku. Może to dawne podpory portali, progi…, jedno jest pewne, że były świadkiem obecności króla na konińskim zamku. Mijały lata, wyrosłem z dziecięcego ubranka, a nadal okazyjnie siadałem na ławkach. Spoczywałem na nich do czasu, gdy „ktoś” wraz z remontem ulicy oraz chodników…. Przez grzeczność pominę epitety na temat „spadochroniarskiej troski o Konin”.

Za mostem lub przed, w zależności od kierunku poruszania się, mieszkańcom, czy podróżnym, kłaniały się dwa przepiękne budynki. Jeden należał do właściciela Fabryki Maszyn Rolniczych pana Reymonda, a drugi to budynek Syndykatu Rolnego. O dworku właściciela fabryki napisano już wiele, stąd tylko myślą dotknę tam zamieszkałych i opowiem: Przed wielu… wielu laty w jednym z zapisów prasowych znalazłem anons: hotel Mantufla w Łodzi odwiedził Edward Reymond z Gosławic. Z Gosławic ,a nie Konina. Dziwne? Otóż nie! Celem przypomnienia dopowiem, że do czasów reformy administracyjnej „lewa” strona ulicy należała do Gosławic, a prawa była składową Konina. Obok budynku Syndykatu, nawiązując do jego stylu posadowiono budyneczek, w którym w momencie powstania sprzedawano olej, benzynę, naftę i wszelkiego rodzaju smary . W mojej pamięci budowla Syndykatu zapisała się na stałe i to z różnych powodów. To tam na piętrze po raz pierwszy zobaczyłem salę bilardową, to w nim na parterze po lewej stronie ulokowano tak często odwiedzaną przez niżej podpisanego bibliotekę publiczną. Podobnie to tutaj mieszkało wiele moich koleżanek oraz kolegów. Mało kto pamięta, że schody oraz klatka schodowa była wyłożona terakotą…, a kute balustrady…, bogate gzymsy… Byłem jednym z członków kadry kierowniczej przedsiębiorstwa budowlanego – nota bene mieszczącego się przy wylocie ku mostowi Czarkowskiemu i w 1977 roku otrzymaliśmy od wojewody zlecenie na dobudowę w opowiadanym domu drugiego piętra. Mury budynku były w tak dobrym stanie, a ich grubość mogła utrzymać jeszcze nie jedno, ale i dwa pietra. Nie było przesłanek do dewastacji budynku, jednakże projektant, przy akceptacji naczelnego architekta miasta zalecił zrzucenie dachu i całej więzi dachowej, oraz zmianę fasady budowli. Pamiętam jak dziś odbijające się niczym groch ścianę moje sugestie, że może chociaż te balustrady, że budujemy klocek… że po co niszczyć stare, kiedy się dobrze trzyma, że może adaptować. Niestety, to były czasy likwidacji dworca kolejowego, całych kwartałów przy pl. Zamkowym….. To już se ne wrati, zatem spuśćmy kurtynę milczenia.

Ulica Wojska Polskiego i to niezależnie od noszącej nazwy była jedynym szlakiem wjazdowym, czy wyjazdowym prowadzącym przez Konin. Z tak prozaicznego powodu przy ulicy powstawały budynki znamienitych obywateli miasta, lokalizowano tutaj warsztaty rzemieślnicze. Wiadomym, że chwila rodzi potrzebę, zatem na przestrzeni lat istniały tu zakłady, od mleczarni, tuczarni, „centrali rybnej” po produkujące papę, wszelkiego rodzaju cembrowiny, pomniki oraz różne betonowe elementy itd. Dla potrzeb mieszkańców oraz podróżnych powstawały sklepy, restauracje… Obiecałem nie wymieniać nazwisk zatem podpowiem, że w miejscu zamkniętej tuż po wojnie bardzo znanej prywatnej restauracji ulokowano bar Warta. Nowi w nim pijali, a starzy wspominali dawnych właścicieli, oraz jakość ówczesnych restauracyjnych obyczajów.

U okresie kanikuły ulica zapełniała się mieszkańcami. Z siatkami wypełnionymi jadłem, butelkami z kompotem, kocami, chętni szli skręcając w obecną ulicę Podwale, by po przekroczeniu wału rozłożyć się na miejskiej plaży. Niewielu pamięta wędrówki na plażę, a tym bardziej, że w podwórzu, tuż za budynkiem Syndykatu, zaraz po zakończeniu II Wojny Światowej ulokowano pierwszy przystanek komunikacji autobusowej.

Po prawej stronie ulicy – nieopodal wylotu ku mostu czarnkowskiemu do połowy lat sześćdziesiątych stacjonowali żołnierze radzieccy. Mieli za zadanie nadzorować linię telefoniczną łączącą Moskwę- Warszawę i Berlin. Po wyprowadzeniu się Rosjan w opowiadanym budynku „zamieszkało” Archiwum Państwowe. Za posesją znajdował się warsztat ślusarski, do którego powrócę.

Przy skrzyżowaniu z ulicą Podwale stał domek- patrz zdjęcie, o którym mawiano, że dawnymi laty służył za rogatkę miejską. Przez lata w tym miejscu prym wiódł mistrz szewstwa. Dotrzymam słowa omijając nazwiska, stąd opowiem go jako „pan Stasiu”. Ileż żalu mam do siebie, że nie spisywałem relacji pana Stanisława. Wymieniony był kopalnią wiedzy o Koninie oraz jego mieszkańcach. Nie zbudowano jeszcze takiego serwera, który by potrafił zmieścić tyle informacji, co posiadał pan Stanisław.

Z ulicą wiązały się i smutne zdarzenia. Otóż na początku lat sześćdziesiątych, około godziny ósmej miastem targnął olbrzymi huk. Spieszące do szkoły dzieci, podobnie wylegli na ulicę mieszkańcy patrzyli w kierunku Czarkowa. Niczym echo o ściany odbijały się słowa: ruskich wysadzili. Otóż nie „ruskich” lecz w warsztacie mieszczącym się obok, nieumiejętne obchodzenie się z butlą tlenową spowodowało jej rozerwanie. Zginęli ludzie.

Tuż po wojnie w „rogatce miejskiej” sklepik z artykułami spożywczymi prowadziła pewna pani. Ze sklepu skorzystał żołnierz rosyjski, z małą wadą, nie miał ochoty za towary płacić. Właścicielka sklepu wszczęła alarm i na pomoc ruszył zamieszkały obok milicjant. Złodziejaszek uciekał w kierunku mostu, a za nim biegł milicjant. Czując na plecach „oddech” goniącego wpadł na jedno z podwórek kryjąc się za śmietnikiem. Za nim wbiegł milicjant, wówczas padła seria z pepeszy…. Milicjant został pochowany na konińskiej nekropoli, co się stało z sołdatem nie wiem… Po latach na tablicy pamiątkowej wśród walczących z reakcją znalazło się nazwisko milicjanta. Zdarzenie smutne, lecz wpis na tablicy pozwolił mi rozszerzyć wiadomości, kto był w tamtych latach reakcjonistą.

W pierwszej części wspomnień o ulicy nadmieniłem, że tuż po wojnie ulica Wojska Polskiego nazywała się Bohaterów Stalingradu. Po zmianie nazwy znajomy zdjął tabliczkę informacyjną zawieszoną na płocie okalającym pałac Reymonda, jak mówił, że tak uczynił ku pamięci, bowiem na niej jak byk stało: BOCHATERÓW STALINGRADU.

Obywatela zamieszkałego przy ul. Wojska Polskiego pozywano „Eygo” – to była jedna z barwniejszych postaci grodu, posiadająca dość sarkastyczny rodzaj humoru. Oprócz wielu czynności zajmował się między innymi ostrzeniem noży oraz nożyczek. Swój „ruchomy” warsztat pracy najczęściej rozstawiał przy pl. Wolności – czytaj koło apteki. Podczas ostrzenia często nucił: Pierwszą Brygadę, Rozkwitały pęki białych róż, Wojenko, wojenko, oraz inne patriotyczne pieśni z czasów odzyskiwania przez Polskę niepodległości. Wózek – miejsce pracy opowiadanego sygnowały litery RPI. Wtajemniczeni wiedzieli, że pod inicjałami krył się zapis: Resztki Prywatnej Inicjatywy. Był tak inteligentnie kolorową postacią ,że nawet „smutni” czytaj panowie w skórzanych płaszczach patrzyli na niego z tolerancją. Wychwalał istniejącą wokół niego rzeczywistość w tak subtelny sposób, że ni jak do „wywrotowość” doczepić się nie było można. Opowiadał, że obecnie jest tak dobrze, że zamiast przez drzwi do swego mieszkania może wchodzić z ulicy przez okno. Sukcesywna zmiana nawierzchni, podwyższenia podpór mostowych dla „kładki” spowodowało, że domy posadowione na równi z ulicą znalazły się o kilka centymetrów poniżej jej poziomu. Jedną z takich pozostałości możemy zobaczyć po lewej stronie ulicy do dziś.

O ulicy, a raczej przy niej zamieszkałych można by bez końca. Można bajać o bramie powitalnej na cześć Marszałka Józefa Piłsudskiego, można o tym, jak i dlaczego błonia Pociejewa okresowo stawały się ludne. Można o wyczynach jednego pana na moście, opatrzonych słowami: Żegnaj Koninie, bo K… ginie… Można o młynie za Syndykatem… o kajakowych hangarach….To niekończąca się opowieść…

Tadeusz Kowalczykiewicz