W oparciu o opracowany przez Andrzeja Wędzkiego rysunek układu przestrzennego Konina z końca XIX wieku pozwolę sobie pogdybać nad zdaniem mającym charakter informacyjny: Idę do miasta.

Należy nadmienić iż zabudowa Konina aż do końca lat dwudziestych ubiegłego wieku niewiele się różniła od pokazanego na rycinie. Dopiero w momencie gdy władze miasta zaczęły podwyższać tereny wzdłuż ulicy 3 Maja oraz na zachód od pl. Zamkowego, już na „suchych” terenach pojawiały się nowe domy – dzięki czemu miasto stawało się bardziej zwartym, jednakże mieszkańcy przedmieść nadal stanowili pewnego rodzaju „enklawę”.

Przyjmując wygodną pozycję w fotelu niczym transporterem czasu przenieśmy się w lata trzydzieste na przedmieście Garncarskie oraz Kolskie, a po to, by poznać ówczesnych mieszkańców.

Niewielu wie, że wówczas przy ulicy Kolskiej żywot wiodło sześciu rzeźników. Na chwilę zatrzymajmy się przy owym zawodzie, stąd oczyma wyobraźni zobaczymy jak masarze w przydomowych sklepikach kuszą mieszczan świeżością „towaru”… bowiem jeszcze do wczoraj – kaszanka, pasztetowa, czy salceson, co prawda „świńskie”, ale jednak życie wiodła, by następnego dnia stanowić cymes na konińskich stołach. Dumnie nazywane sklepiki rzeźnicze nie dość, że gwarantowały niedoścignioną jakość produktu, to oprócz ceny jako zachętę dla strudzonych, tudzież osób z obudzoną potrzebą… przy stoliczku ustawionym w narożniku właściciel serwował napój zwany procentowym… bo przecież zakąska…

Wiadomy jest, że człek nie tylko kiszką żyje, stąd dzieci mieszkańców ulicy Kolskiej mogły kształtować swoje charaktery w dwóch placówkach edukacyjnych w postaci: szkoły podstawowej, oraz Gimnazjum Żeńskim im. Królowej Jadwigi. Podobnie zamieszkali w tym rejonie – pomni wyższości spraw duchowych nad materialnymi mieli do dyspozycji dwa kościoły – o miejscu wiecznego spoczynku nie wspomnę.

Gdyby coś… gdyby ktoś… to i siedziba Sądu Okręgowego oraz posterunku Policji Państwowej stała na zawołanie. Nie wszyscy sądem, tudzież posterunkiem stoją, dlatego spokojnym żywotem właściciele dwóch piekarni oraz czterech sklepów spożywczych się cieszyli.

Krajobraz przedmieścia wzbogacał młyn i niezliczone warsztaty rzemieślnicze. Zaplecze domów – ze względu na położenie umożliwiało trzymanie drobiu, krów – zatem towary nabiałowe stawały się niczym na wyciągnięcie ręki.

Może ktoś wiosną, by o nowalijkę zapytał…? Żadnych problemów…, bowiem dwaj ogrodnicy służyli szeroką gamą produktów. Mało… obywatele zamieszkali wzdłuż ulicy…, będąc świadomi iż tędy przebiega szlak wiodący ze stolicy państwa ku Poznaniowi dla podróżnych oraz mieszkańców uruchomili jadłodajnie, zwane garkuchniami, a jako uzupełnienie jadła służyły miejsca noclegowe.

Jak można zauważyć obfitość ofert stanowiła samowystarczalność dla zamieszkałych w tamtym rejonie.

Jednakże nadchodził czas… gdy brakło towaru bławatnego, lub pod wpływem ogłoszeń z „Głosu Konińskiego” o nowych fasonach obuwia w sklepie braci Fryzińskich rodziła się ochota ich zoczenia… podobnie gdy koniecznością należało odwiedzić Magistrat, czy też spędzić urocze chwile w kinach Polonia, Łuna lub Moderne…, wówczas padała informacja: Idę do miasta.

Tak dobitna podkreślenie „odwiedzenia miasta” – pomimo ,że w mieście żyli trwała latami i jeszcze pod koniec lat sześćdziesiątych wśród starszych obywateli przedmieść Kaliskiego, Kolskiego, czy Utraty jeszcze dało się słyszeć: Idę do miasta.

Tadeusz Kowalczykiewicz